Wycinać czy nie wycinać? Oto jest, a raczej było – pytanie, które zadawaliśmy sobie z Michałem przez ostatnie niemal cztery lata. Jedni lekarze od razu wysyłali Teodora do wycięcia trzeciego migdała i podcięcia dwóch bocznych, inni negowali pomysł operacji, jako skrajną skrajność i ostateczną ostateczność. Po kilku latach walki lekami naturalnymi, homeopatycznymi, dietą, sterydami, syropkami i tabletkami, które miały zmniejszyć migdały, złożyliśmy broń i postanowiliśmy ulżyć Teo i zdecydować o ich wycięciu. Czy to była słuszna decyzja?

Historia choroby

Teo urodził się zdrów i dopóki nie skończył dwóch lat, niemal nie chorował. Około drugiego roku życia coś się zmieniło. Zaczął miewać niekończące się katary, chrapać jak stary piernik i mieć problemy z zaparciami. – Ma pasożyty. Idź do pani doktor XY w klinice ZŻ, która pomogła mojej córce i wszystkie gluty, chrapania i problemy z trawieniem minęły po pozbyciu się pasożytów – doradziła mi koleżanka. I jak na młodą matkę jej posłuchałam (nie mam do ciebie żalu, żeby było jasne, Karolina, to nie tak, że mam jakiekolwiek pretensje!). Pani doktor – pediatra, ale używająca niekonwencjonalnych metod leczenia (oraz konwencjonalnych lekarstw trujących pasożyty, jak się później okazało, a nie tylko ziółek i homeopatii) – rezonansem magnetycznym „wyłapała” pasożyty krążące po ustroju 2,5 letniego Teolinka.

Dostał homeopatyczne kropleki i hardkorowe lekarstwa na receptę. My dostaliśmy je również i dwa tygodnie chodziliśmy z mężem na wstecznym. Efekt? Dziecko najpierw miało totalny rozstrój żołądka – te lekarstwa to koszmar dla takiego maluszka! – a później z powodu lęku przed załatwianiem się, nie wypróżniało się wcale. Skutek: szpital i płukanie jelita. Wniosek: nie polecam.

Zabiegi nie dały nic. Pasożyty – możliwe, że były, nie mam pojęcia bo nie widziałam żadnych śladów ani u synka, ani u nas (a mieliśmy leczenie antypasożytnicze i łapaliśmy już kiedyś stwory na sitko – serio, nie ściemniam, więc wiem, jak dranie wyglądają i wiem, że mamy je wszyscy!) – nie miały najwyraźniej wpływu na załatwianie się bo zaparcia nie minęły, gile również i chrapanie, podobnie. Natomiast nie bez znaczenia było odstawienie mleka w proszku Bebilon i przejście na zwykłe mleko. Od razu przemiana materii się poprawiła, a reszta – kiedy nie widywaliśmy się z innymi dziećmi był spokój, a kiedy się spotykaliśmy z przyjaciółmi, za każdym razem Teo coś „łapał”.

Przed trzecimi urodzinami zaczął chorować dość często. Katary i zapalne gardło, uszy. Kaszlał tylko raz w życiu, więc zapalenia oskrzeli nie zaliczył nigdy. Pewnego razu dowiedzieliśmy się od stomatologa, że ponieważ oddycha tylko przez usta może mieć krzywy zgryz. I że warto by zbadać migdałki. Po kilku nieudolnych próbach i nieudolnych diagnozach i zapisaniu się w „cudownej” kolejce w szpitalu na Niekłańskiej (doktor dał nam skierowanie i wpisał na listę oczekujących, na 12 czerwca, nie patrząc nawet w gardło Teodora), poszliśmy do prywatnego gabinetu.

Wylądowaliśmy u cudownej lekarki, Anny Wakarow. Pokazała nam przerośnięty migdał Teo na dużym zbliżeniu i potwierdziła, że w 80 procentach jego gardło wypełniają boczne migdałki, nic więc dziwnego, że chrapie i nie oddycha przez nos. Radziła wycięcie migdałków, ale powiedziała, że wcześniej warto spróbować problem zaleczyć. Zapisała furę leków i po trzech miesiącach Teo miał o połowę mniejszy trzeci migdał, jak i dwa pozostałe. Zrezygnowaliśmy z zabiegu. Zadzwoniłam do szpitala i zapytałam, czy w takim razie ktoś skorzysta z naszego terminu zabiegu. Dowiedziałam się, że nie ma osoby, która mogłaby obdzwonić potencjalnie zainteresowanych. Nic więc dziwnego, że tyle się na taki zabieg czeka.

Szczęście potrwało pół roku. Zaczęła się jesień. Zaczęły się przyjaźnie i kontakty z koleżankami i kolegami i kolejne infekcje. Migdały urosły. Dr Anna Wakarow powiedziała, że nie wygląda, żeby tym razem leczenie przyniosło zadowalający efekt, ale spróbować można. Teo nie spał dobrze, bo chrapał i łapał bezdechy, które doprowadzały nas do ostrych nerwów. Wierzgał nogami i totalnie się pocił na głowie. Cierpiał. Ale my uparcie walczyliśmy – nie wiem po co – o nie usunięcie migdałków.

Kiedy leczenie medyczne przyniosło umiarkowane rezultaty za radą innej koleżanki, kupiliśmy Immupret, przez internet, bo lek nie jest zarejestrowany w Polsce. Sinnupret sama brałam kilkakrotnie na zapalenie zatok i wiem, że jest skuteczny, uwierzyłam, że Immupret może pomóc na dolegliwości Teodora. Po pół roku podawania mu tego leku i żadnych widocznych rezultatów – chrapał i miał katar tak samo jak wcześniej – przestaliśmy go kupować.

Przeszliśmy na dietę beznabiałową – rada już nie wiem której przyjaciółki czy koleżanki, która twierdziła, że migdały przerastają od nadmiaru spożywania nabiału. Najwyraźniej u Teo tak nie było, bo kolejne infekcje trwały coraz dłużej. Wróciliśmy więc do pani laryngolog, leczyliśmy a raczej zaleczaliśmy problem, kilka miesięcy był spokój, a jak tylko poszedł do przedszkola zaczął się hardkor. Ale jeśli masz dzieci i posyłasz lub posyłałaś je do przedszkola – nie muszę objaśniać.

Wszystkie dzieci w jego grupie przychodziły z katarem i takim kaszlem, jakiego w życiu nie słyszałam. Teo przez miesiąc się trzymał, dotleniony morskim powietrzem, wybiegany po parkach i lasach. Od października do grudnia był chory. Później dłuższa przerwa świąteczna od dzieci i kolejne zapalenia ucha, gardła i katary. To zdawało się nie mieć końca, choć i tak wszyscy znajomi gratulowali nam jakie mamy odporne dzieci, bo na tle innych dzieci niemal nie chorowały…

Po drodze dwie logopedki wysyłały nas do wycięcia migdałków i dwie stomatolożki. Byliśmy zdesperowani, bo terminy w klinikach, które cieszą się dobrą renomą w operacjach migdałków sięgały 2019 roku. A prywatnie zabieg kosztuje bagatela ok. 4 tysięcy złotych.

Akcja operacja

Apogeum migdałków miało miejsce na jesieni 2017. Tydzień w przedszkolu kończył się gilami żółto-zielonymi do pasa, które przeradzały się w zapalenie uszu i gardła. I tak trafialiśmy na świetnych pediatrów, bo wyprowadzali Teo bez antybiotyków z wszelkich infekcji. Ale kiedy przestał odczuwać ból gardła mając zajęte całe gardło migdałami i węzły chłonne wielkości kurzych jaj, pediatra z przychodni ostrzegła mnie, że jego odporność już nie działa. I że dobrze mi radzi, żeby wyciąć migdałki, bo to jest niebezpieczne. Teodor nie miał nawet gorączki i nie czuł, że jest chory.

Poruszyliśmy niebo i ziemię i trafiliśmy do dr Małgorzaty Dębskiej. Jako pierwsza laryngolog i lekarz w ogóle nie dała nam nadziei na wyprostowanie zębów, poprawy mowy (Teo źle wymawia głoskę S) i całej resztę rzeczy, ale przyznała, że skończą się problemy z katarem, zapaleniami uszu i gardła.

Fartem wstrzeliliśmy się w termin zabiegu 29 grudnia – możliwe, że ktoś zrezygnował, bo data średnio ciekawa jeśli planujesz świąteczno-noworoczny wypad, narty czy hucznego sylwestra. Nam było wszystko jedno.

Przeżyliśmy gehennę z utrzymaniem Teo bez kataru. Pomimo, że nie chodził do przedszkola dwa tygodnie nadal miał widzialne i słyszalne gluty. Sezon też nie sprzyja zdrowiu, więc możliwe, że któreś z nas przynosiło kolejne infekcje z pracy. Natomiast do zabiegu wydobrzał i dostał kwalifikację do operacji.

Tak, operacji, bo usuwanie migdałków odbywa się u dzieci w znieczuleniu ogólnym. Narkoza nas lekko przerażała, podobnie jak fakt, że mógł dostać krwotoku (latami oddychał przez usta, więc miał bardzo kruche naczynia) i mieć transfuzję krwi. Pani doktor wytłumaczyła nam, że to nie jest zabieg kosmetyczny, ale prawdziwa operacja.

Teo został przyjęty do Warszawskiego Szpitala dla Dzieci w piątek 29 grudnia, a operowany był w sobotę. Sylwester i nowy rok w domu stały więc pod znakiem zapytania. Ale to było najmniej ważne. Priorytetem było zdrowie malucha, który naprawdę ostatnio już źle wyglądał.

Operacja trwała ok. 25 minut, pół godziny był wybudzany po narkozie. Wszystko odbyło się sprawnie, bez komplikacji, a wycięty migdał miał wielkość dużej śliwki. Był większy niż to wyglądało na badaniu sondą wsadzaną przez nos.

Pierwsze godziny po operacji Teo był strasznie słaby. Noc nie należała do najłatwiejszych. Wybudzały go światła, ryk innych dzieci i chrapanie oraz zatkany wydzielinami i krwią nos – nie wiem co to za ściema czy legenda ludowa, że dziecko po wycięciu migdała momentalnie przestaje chrapać, ale tak nie jest dopóki się rany nie wygoją. Nie miał krwotoku, a kiedy się obudził, moje zdziwienie osiągnęło zenit. Zniknęły jego wielkie sińce pod oczami! Jakby je ktoś wymazał gumką i zamalował korektorem! Szok. A koleżanki mówiły, że to od pasożytów…

Ze zdziwieniem patrzyłam też na jego stan. Był bardzo spokojny, choć niewyobrażalnie słaby. Rok i dwa lata młodsze dzieci, które operowane były godzinę przed nim, rozniosły korytarz. Grały w piłkę, darły się i biegały po całym oddziale. Teodor z trudem poszedł ze mną na mały spacer na herbatę.

Pytałam więc lekarzy i pielęgniarki czy wszystko jest ok? Czy nic mu nie dolega, czy wyjdzie z tego stanu osłabienia? Odpowiedź była krótka i konkretna: każde dziecko, podobnie jak każdy dorosły, inaczej reaguje na narkozę.

W niedzielę rano został przez panią doktor zbadany, zaczął już swoje opowieści o grzybach, mchach i porostach. I dostał wypis do domu. Choć szpital przy Kopernika 43 w Warszawie jest przepiękny – Teo piszczał, że nie chce z niego wychodzić, bo trafiliśmy na nowy oddział dopiero po remoncie – cieszyłam się, że jednak wrócimy do naszego mieszkania.

Sylwestra więc spędził na jedzeniu lodów i odpoczywaniu na kanapie. Ale wygląda zupełnie inaczej niż przed operacją. I pomimo, że nadal chrapie, dużo spokojniej śpi, nie budzi się sto razy w nocy. I jest znacznie mniej nerwowy. A jak z jego odpornością? To dopiero okaże się w praniu. Ale mam nadzieję, że wreszcie będzie mógł biegać, pływać i nie przeziębiać się niezależnie od pory roku i ilości glutów w powietrzu.

Dobra rada dla owada

Patrząc przez te niecałe trzy dni na szpital, dzieci i rodziców, którzy z nimi do niego trafiają, mam kilka wniosków.

Po pierwsze: niezależnie od tego, ile masz na koncie, w obliczu choroby dziecka jesteś mały jak żuczek i zrobisz wszystko dla jego dobra. Podczas siedzenia na izbie przyjęć obserwowaliśmy nagłe wypadki z obciętymi palcami, poparzeniem twarzy czy złamanymi kończynami. Opanowanie lekarzy neutralizowało nieopanowanie zestresowanych rodziców. Nie potrafiłabym być pediatrą, bo zapłakałabym się nad losem każdego cierpiącego małego pacjenta.

Po drugie: szpital dziecięcy nie jest „za karę”, ale to miejsce, w którym personel chce pomóc twojemu dziecku. A żyłam w takim przeświadczeniu po okropnościach które mnie spotkały w szpitalu przy Madalińskiego o czym pisałam pod tym linkiem. Oświeciło mnie więc, kiedy lekarze i pielęgniarki z troską patrzyli na moje (i nie tylko moje) dziecko, pytali o jego samopoczucie i dbali o komfort.

Po trzecie: nigdy, przenigdy nie słuchaj porad nikogo dotyczących zdrowia twojego dziecka. Jeśli masz przyjaciół, którzy dzieci nie szczepią – to ich wybór, nie mają prawa ci tego narzucać, ani cię przekonywać do własnych poglądów i wyborów. Jeśli masz w rodzinie osoby wybierające ziołolecznictwo – to również ich wybór. A jeśli twoje koleżanki dają dzieciom co miesiąc antybiotyk, to również jest ich wola i decyzja. Kiedy czujesz, że twoje dziecko cierpi – a Teo cierpiał z powodu migdałka – wara wszystkim od decyzji o operacji. Owszem są dzieci, które z problemu wyrastają, ale są takie jak Teodor, u których kłopot się nasila i może powodować infekcje bez końca.

Kiedy podsumowaliśmy wszystkie pieniądze, które przeznaczyliśmy na te cztery lata leczenia Teodora, moglibyśmy z powodzeniem zrobić mu nawet dwie prywatne operacje. Kropleki w jego przypadku nie pomogły. Ani diety i inne ziółka. Nie twierdzę, że są z gruntu złe i nieskuteczne. Na naszego syna nie zadziałały.

Każdy rodzic powinien kazać się odpieprzyć wszelkim dobrym doradcom w sprawie stanu zdrowia swoich dzieci. Zaufać jednemu lekarzowi, bądź szamanowi czy zielarce i się tej osoby trzymać. A nie pytać się dziesiątek osób o poradę. Natomiast jak patrzę na naszą historię z Teo z dystansu, to my wcale nie pytaliśmy o radę. Rady pojawiają się u wszechwiedzących Polek i Polaków bez pytania czy prośby. Co jest mega irytujące. Zwłaszcza jeśli wypowiadają się osoby, które z danym problemem nawet nie miały styczności. Bo porad w stylu: wyciąć natychmiast, słyszeliśmy również masę, w dodatku od osób, które swoim dzieciom nie wycinały migdałków, a później biegały po poradniach ortodontycznych i logopedycznych, nie wspominając o aptekach.

Zdrowie dziecka to świętość. Nikt i nic nie powinien się w nie wtrącać. I kropka. My zdecydowaliśmy się na operację usunięcia migdałków, ale ty masz prawo zrobić inaczej, bo każdy przypadek jest inny. Sama miałam wycięte migdałki i do dziś pamiętam traumę trzylatki, której walnięty laryngolog pokazał migdałki innych dzieci na metalowej nerce lekarskiej. Ale dzięki operacji przestałam chorować. Choć podobno nie jest to regułą. Mój mąż nie miał wyciętych migdałków, nie chorował, zęby rosły mu prostopadle i cale życie oddycha przez usta. Czy operacja u Teo była więc sensowna? Dziś wydaje nam się, że tak, ale czas pokaże. Cieszę się, że był taki dzielny i ani razu nie zapłakał. A przeżycie było dla niego ogromne. Ale nowy rok zaczął we własnym domu i z nadzieją na zdrowszy, lepszy czas.

Comments are closed.