Dziś kolejny raz zjadowiłam tę samą koleżankę, która ma na coś we mnie uczulenie. Na coś w moim ciele. Chyba na jego rozmiar i fakt, że jest mniejsze niż jej ciało. Powiedziałam na głos o tym, że nie lubię swoich fałd na brzuchu wywołując w niej falę goryczy, ataku na moją osobę i kompletnego niezrozumienia. Czy naprawdę nie mamy prawa mówić o tym, czego w sobie nie lubimy? Czy aż tak nam nie wypada?

Dowcip sytuacyjny polega na tym, że rozmowa o moim brzuchu, którego nie lubię i który kochałam tylko kiedy byłam w ciąży – odbywa się przy śniadaniu, podczas konferencji dotyczącej wyszczuplania i ujędrniania ciała. – Robiłam serię Icoone’a – mówię na głos – po urodzeniu i wykarmieniu Teo i byłam zachwycona. Bo skóra, jak u pieska Shar-pei – rozciągnięta 18 kilogramami wagi, genialnie się po 10 zabiegach wstąpiła – koniec cytatu ze mnie samej.

I wtedy zalewa mnie fala hejtu. – Kokietujesz, zgrywasz się, pozujesz, bo masz świadomość tego, że jesteś chuda i tego jak wyglądasz. Dlaczego tak robisz? Słuchać się tego nie da – usłyszałam.

Zadałam więc kilka pytań, których starsza ode mnie koleżanka i jakby się mogło wydawać pogodzona ze sobą i swoim wyglądem – co regularnie podkreśla – chyba nawet nie słyszała pogrążona w swoim wywodzie.

Nie dopuściła mnie do głosu, nie interesowała jej historia mojego brzucha – zawsze był kiepski i nigdy go nie pokazywałam światu, poza opalaniem się na plaży (wydaje mi się, że opalony jest mniej obleśny, bo fałdy wyglądają wówczas na mniej obłe i nie przypominają poprzecznych białych kiełbas). Nie interesowało jej też moje zdanie, dlaczego go nie lubię i fakt, że się porównywałam z młodszą siostrą, której brzuch zawsze był przepiękny, perfekcyjnie wyrzeźbiony i mogła go śmiało eksponować. Liczyło się w tym momencie to, żeby pokazać mi jak jestem „mała” i beznadziejna, w „powielaniu stereotypów dotyczących ciała kobiety, a i tak faceci wolą grube”.

Mam to gdzieś, co wolą faceci – mam jednego faceta od 11 lat i nie planuję go wymieniać na lepszy czy nowszy model – mam to gdzieś, co ma do powiedzenia pani X czy Y, niezależnie od tego ile waży i mierzy na temat mojego brzucha. Nie pytam jej o zdanie: a powiedz mi moja droga czy mój brzuch jest tłusty czy chudy i nie robię z siebie debila. Nie czepiam się jej fałd lub braku fałd na brzuchu, ale mam do cholery prawo mówić głośno o swoich kompleksach. I nie chciałam tym wystąpieniem urazić jej kompleksów lub tym bardziej – ego (a swoją drogą to czemu to ego tak bardzo ucierpiało kiedy mówiłam o moim a nie o jej brzuchu?).

Jestem zadowolona z własnego wyglądu odkąd ukończyłam 30 lat, ale uważam, że zdrowy rozsądek jest potrzebny wszystkim. I że każda z nas lub każdy z nas (choć mężczyźnie jeszcze mniej wypada mówić o tym, że przytył czy że nie lubi własnego braku bicepsów czy kaloryfera na brzuchu, a jeśli o tym mówi to momentalnie przypina mu się łatkę geja) ma prawo przyznać się, że pomimo, że siebie lubisz, nie przepadasz za swoim brzuchem/biustem/udami/ramionami – niepotrzebne skreślić. I możesz coś z nimi zrobić.

Jeśli chcesz je wyszczuplić, wyrzeźbić, ujędrnić czy jakkolwiek wpłynąć na ich kondycję – wara wszystkim od tego! To twoje i moje prawo i mam naprawdę w dupie co myślą inni o mojej dupie – czy wymagała ujędrnienia czy nie. Ja nie komentuję jej czy jego pośladków, do czasu kiedy ktoś mnie nie zapyta o zdanie. Wtedy tak, jestem szczera i powiem: szału nie ma, dramatu też nie, ale znam świetny krem/masażystę/szkołę jogi/zabieg, który może ci pomóc. Co w tym złego? Czy aż tak musimy trząść się, że ktoś chce lepiej wyglądać niż wygląda do tej pory?

Czy naprawdę jeśli jestem intelektualistką lub wykształconą osobą nie wolno mi się przyznać do tak „błahych” „stereotypowych” rzeczy jak rozlazły wygląd mojego brzucha? Nie mówię, że cała jestem do wymiany, że nadaję się pod nóż i powinnam chodzić kanałami, żeby nikogo nie straszyć własnym wyglądem. Ale mówię, że brzucha nie lubię. Że kochałam go tylko jak mieszkali w nim Teo i Bianka (oraz Św.Pamięci Ryś), moje dzieci. Wtedy wydawał mi się piękny. Dziś po czterech w sumie ciążach, skóra na moim brzuchu jest rozciągnięta. Nie żalę się, że jest tłusty i obleśny, ale, że nie jestem z niego zadowolona i mam ochotę coś w nim zmienić.

Chodzę na jogę dwa razy w tygodniu, na spacery tyle ile się da, od czasu do czasu pływam, ale to nie zmienia faktu, że rozciągnięte po ciąży mięśnie i skóra – zostały i kiedy robię świecę, nieestetycznie zwisają. Czy to jest temat tabu? Obciach? Potwarz, że o tym mówię? Co ma do takiej skóry i mięśni moja waga – owszem, mówiłam to bezczelnie pochłaniajac dwie porcje tiramisu, więc może ten fakt przelał czarę goryczy – skoro i tak i tak brzuch wygląda źle? Wreszcie, kolejny raz to samo pytanie, które wielokrotnie na moim blogu i nie tylko zadawałam: dlaczego my kobiety robimy sobie nawzajem krzywdę?

Dlaczego spotykając się w gronie kobiet, które od lat piszą o urodzie i takich zabiegach, nie mam prawa przyznać się, że sama tego potrzebuję? Nie rozumiem. Po co komu taka paranoja? Strasznie mnie wkurwia i rozczarowuje nasze polskie komentowanie wszystkiego co nie dotyczy bezpośrednio nas samych. Nie lubisz swoich cycków – to je sobie ujędrnij, jak to zrobiłam ja o czym więcej przeczytasz we wpisie Cyc w górę, czyli o zabiegu, który naprawdę podnosi biust. Masz problem z nosem, z którego powodu źle ci się patrzy we własne lustrzane odbicie – może warto go poprawić i nie mieć więcej kompleksów? Nie podoba ci się w twojej osobie nic: ani wygląd ciała, ani twarzy – może warto zainwestować w terapię, bo problem prawdopodobnie leży gdzieś głębiej. Ale nie pouczaj innych co mają ze swoim ciałem robić. Chyba, że czekają na twoją poradę…

Do dyskusji #metoo, o której pisałam pod tym linkiem powinna więc dojść jeszcze jedna noga lub odnoga. Szkalowanie kobiety przez inną kobietę. Znęcanie się psychiczne. Ile tak naprawdę żalu i goryczy było w dzisiejszym hejcie na mój „brzuch”… Aż musiałam go zapełnić kolejnym deserem!

Naprawdę kobieto, odczep się od innych kobiet, które robią coś ze sobą. To nie odbywa się przeciwko tobie. Ona – ta dziewczyna, która chce o siebie zadbać – robi to dla samej siebie. Tak, jak myje zęby, chodzi do ginekologa, uprawia sport, seks i pije zdrowe soki – robi to dla siebie, a nie pod publiczkę. Nie ma w tym żadnej kokieterii. A jeśli w dalszym ciągu ciebie to boli – może warto zastanowić się nad samą sobą. Bo może adresatem jesteś ty sama, a nie koleżanka, która sobie ujędrniła brzuch, pomalowała odrost czy przeszła na dietę? Może źle ci się na nią patrzy i jej słucha, bo sama masz problem, o którym nie umiesz na głos powiedzieć. Z tym, że to wszystko razem wzięte, plus kontekst, w jakim się to działo i osoba, która mówiła do mnie te rzeczy – nie pierwszy z resztą raz, bo kiedyś wkręcała mi, że mam anoreksję i znikam – jest skrajnie dziwne. Uwielbiam tę dziewczynę, kobietę, przegadałam z nią godziny o rzeczach ważnych i pierdołach. Nie rozumiem więc tego gniewu. I chyba nie chcę zrozumieć… A kiedy zrobię serię Iconne’a z pewnością zademonstruję zdjęcia sprzed i po (oraz w trakcie trwania serii zabiegów) tutaj na blogu. Nie widzę w tym ani nic złego, ani wstydliwego ani niepotrzebnego. Wręcz przeciwnie.

Comments are closed.