Jeżeli śledzisz instagrama, z pewnością trafiłaś na zdjęcia nowych piękności, trochę w stylu Kardashianek. Wszystkie mają płaskie brzuchy, wielkie biusty i jeszcze większe pupy. Wystarczy wklepać #belfie, a wszystko stanie się jasne. To właśnie najgorętsza sylwetka ostatnich dni i miesięcy. Oczywiście jak ma się wygląd ciał gwiazd instagrama do rzeczywistości i czy aby nie są wyczyszczone w programikach do obróbki zdjęć, pozostaje zagadką. Nie mniej trend i jego rozpowszechnianie może zwykłą, przeciętnej figury kobietę przyprawić o kompleksy.
I nie mówię akurat o sobie, bo ostatnio bardziej moje ciało przypomina wieszak niż seksowną sylwetkę – sama chciałam karmić, to mam. Za to mówię o tych wszystkich dziewczynach, którym biusty i pupy akurat rosną na sam koniec, a zbyt kaloryczna dieta odbija się fałdami i wałkami na brzuchu. Co robić?
Można oczywiście starym sposobem z lat 50., wszak do tych czasów nawiązują najmodniejsze sylwetki, wziąć i kupić gorset. Takie ustrojstwo jest bardzo niewygodne, ale „robi” klepsydrę nawet u kobiety bez talii i bioder. Dzisiejsze gorsety w sklepie z bielizną przypominają bardziej fajny ciuch, który masz ochotę pokazać wszystkim i założyć zamiast ubrań niż pod ubrania, a ich podłą modelującą rolę przejęła tak zwana bielizna korygująca (bądź modelująca). Sama taką dostałam od mojego kochanego teścia (ale nie dlatego, że coś sugerował, tylko dlatego, że ma taką w swojej pasmanterii) i przyznaję, że jest genialna. Ale mocno opina i póki co modeluje moją szufladę z bielizną, bo ja jestem zbyt zakochana w swoich wygodnych ciuchach z bambusa i bawełny organicznej, żeby wbijać się w małe czarne wąskie niczym kondom sukienki. Z resztą nie bardzo wiem, gdzie miałabym w nich pójść – na spacer czy do przedszkola? A może na konferencję prasową? Ostatnio przyszłam w swetrze cekinowym i już niektóre koleżanki miały z tym problem, że się zbytnio wystroiłam… Ale być może kiedyś, kiedy mąż zaprosi mnie na randkę czy superwyjście na bal czy do teatru (czyli za jakieś pięć lat, jak będziemy mogli zostawić dzieci), założę tę bieliznę i będę chodzącą klepysdrą, pomijając może górną partię, która została zjedzona podczas rocznego karmienia piersią…
I takich jak ja dziewczyn, czyli tych, które na górze nie mają ani czego pokazać, ani czego modelować, jest również cała masa. I kiedy się połączy te dwie grupy: dziewczyn z fałdkami na brzuchu, pozbawionych talii i dziewczyn pozbawionych pup lub biustów (lub jednego i drugiego) pojawia się pewien potencjalny klient gabinetów medycyny estetycznej. I dla nich, a raczej dla NAS stworzono zabieg liposukcji laserowej LipoLife 3G.
Zabieg obiecuje rzecz, o której marzy każda z nas: zero tłuszczu i jędrna skóra na brzuchu i krągłe kształty na biuście lub pośladkach. Słowem: brazylijska pupa, cyc i brzuch za jednym dotknięciem czarodziejskiej różdżki lasera. Na czym polega zabieg? Chirurg plastyk odsysa tłuszcz specjalnym ssakiem z kaniulą, która zakończona jest laserem (piszę jak najbardziej łopatologicznie, żeby dało się zrozumieć, co tam w ogóle się dzieje). Najpierw laser rozpuszcza tłuszcz zasysany do kaniuli, a następnie jego wiązka działa ujędrniająco i napinająco na skórę brzucha (bo najczęściej stamtąd chcemy się pozbyć niechcianej tkanki tłuszczowej). I ten sam tłuszcz można przygotować do transplantacji (czyli przeszczepu) w wybrane miejsca. Natomiast LipoLife 3G nie ukrywa, że jest zabiegiem modelującym, a nie ratującym osoby cierpiące na otyłość brzuszną i tłuszcz wykorzystuje się właśnie na okolicę pośladków i biust (co nie wyklucza użycia go do innych części ciała lub twarzy, gdzie na przykład są jego ubytki, jak łydka, udo czy policzek).
Genialny pomysł? Tak, ale oprócz ujędrnienia brzucha wydaje się, że już to znamy. Że to już było. Niespełna dwa lata temu podobny zabieg (z tym, że nie laserowy) przeszła moja bliska przyjaciółka. Pisałam o tym w natemat.pl, był to artykuł, który wywołał falę komentarzy, nadałam jej imię Ania, żeby nikt nie domyślił się o kogo chodzi i odezwał się do mnie nawet kumpel sprzed lat z pytaniem czy miałam Anię X. na myśli? Nie miałam i zdziwiła mnie jego wiadomość, bo przez ostatnie 4 lata miał mnie w głębokim poważaniu, a artykuł o cyckach tak zwanej Ani, aż mu przypomniał, żeby się ze mną skontaktować. Cóż, życie.
Ale wróćmy do „Ani”. Zawsze była chudziną z maleńkim, niemal niewidocznym biustem. Miała i ma przepiękną talię (najwęższą jaką widziałam na żywo u normalnej osoby nie-modelki), pupę i kompleks na punkcie piersi. W pewnym momencie zdecydowała, że na silikony nie jest gotowa, bo to sztuczne, ciało obce i bałaby się czegoś takiego pod swoją skórą. Namówiłam więc ją na wypełnianie piersi własnym tłuszczem. Zrobiła zabieg, który kosztował ją ok. 9 tysięcy złotych, nacierpiała się strasznie. Wiem, bo się nią dwa dni opiekowałam, kiedy leżała w gorsecie uciskowym, w którym spędziła 2 miesiące. Blizny w okolicy bioder ma do dziś. Niewielkie, ale jednak widoczne, rozciągniętą skórę na brzuchu, który zawsze był jej atutem (zastanawiałam się skąd w ogóle chirurg znalazł tam tłuszcz, ale podobno nawet u chudych osób na brzuchu niemal zawsze jest tkanka tłuszczowa, która może być materiałem do wypełnienia). Biust miała ładny. Mały, ale kształtny. Natomiast jego żywot był tak krótki, że jeśli miałabym sama decydować się na zabieg powiększania piersi, wybrałabym inną metodę. Minęły dwa lata, a jej piersi są z powrotem w rozmiarze mini. Fakt, że straciła na wadze i cała jej figura się zmniejszyła, ale na takie rzeczy nie mamy wpływu.
Zapytałam więc chirurga na konferencji LipoLife 3G, jaką daje gwarancję, że przeszczepiona tkanka tłuszczowa przetrwa w miejscu, gdzie ją przetransportujemy. Powiedział, że zawsze tam zostanie, ale pytanie w jakim procencie? Czy w takim razie jeśli chcemy mieć bujne afrykańsko-brazylijsko-latynoskie kształty mamy powstawiać sobie implanty piersi i pośladków, a z lasera korzystać tylko do odsysania tłuszczu i ujędrniania brzucha? Jest taka opcja. Rany goją się nieco dłużej niż po laserze, bo około dwóch miesięcy (LipoLife 3G obiecuje powrót do normalności już 14 dni po zabiegu), operacja jest bardziej ryzykowna, bo wymaga znieczulenia ogólnego, mogą się pojawić powikłania i z pewnością jest droższa (implanty biustu to koszt od 15 tysięcy w górę, w zależności od tego czy wybierzesz bardziej anatomiczny kształt czy krągły jak melony). Natomiast przynajmniej efekt – trwały.
Pytanie, jak długo ten kanon piękna pozostanie w modzie i czy aby za kolejnych kilka lat nie wróci do łask kobieta-chłopczyca o biuście i pośladku gabarytu Kate Moss? W moim 30-kilkuletnim życiu widziałam już tyle różnych kanonów piękna, że nie miałabym chyba odwagi wstawić sobie pupy i piersi na kilka lat, żeby je później szybciutko „wyciągać”. Z resztą dla mnie większość dziewczyn pozujących do #belfie ma nieco zbyt bujne kształty, które nie są w moim guście…
Poczekam mimo wszystko aż chirurdzy i specjaliści od medycyny estetycznej zagwarantują, że tłuszcz pobrany z brzucha zadomowi się na biuście na dobre. O wielkiej pupie nigdy nie marzyłam i nie marzę. Choćbym była ostatnią kobietą na ziemi z mniejszymi pośladkami (biodra mam, kościste, ale mam), zdecydowanie wolę mieścić się w cygaretki i dżinsy niż przeszczepiać sobie w pupę kwas hialuronowy, tłuszcz, czy wstawiać silikonowe wkładki. I z tego co mówił pan doktor, to w Polsce póki co trend na krągłe pupy się nie przyjął, ale o większym i bardziej jędrnym biuście wiele z nas marzy i wiele korzysta z kilku różnych metod powiększania (nie dziwię się matkom, które wykarmiły dzieci – biust po roku karmienia przypomina smętne naleśniki z rozciągniętymi rodzynkami i nie dziwię osobom, które miały od zarania kompleks małego biustu, ale o tym napiszę innym razem). A jednocześnie kiedy miałyśmy ja i moje koleżanki, na wspomnianym spotkaniu prasowym zaznaczyć najpiękniejszą naszym zdaniem w proporcjach sylwetkę kobiecą, większość wybrała typową klepsydrę (ja byłam w mniejszości i zaznaczyłam tę z małymi biodrami i małym biustem, ale wcięciem w talii), więc albo ulegamy narzucanym nam kanonom z USA, albo wydaje nam się piękne to, co inni uznają za piękne.
Tak czy inaczej, warto powiedzieć, że nawet taki sztucznie stworzony kanon piękna (pokażcie mi naturalnie płaski brzuch i wielkie pupy i piersi) otwiera drogę innym kobietom – tym krąglejszym, aby poczuć się ładniejszą, zgrabniejszą i bardziej atrakcyjną. I leczy przynajmniej tę pulchniejszą połowę kobiet, z kompleksów. A tej chudszej części dziewczyn pozostaje poczekać. Zobaczycie, zaraz przyjdzie faza na inny ideał piękna i za idealne proporcje będzie uznawane zupełnie coś innego. To tylko kwestia czasu.
Comments are closed.