– Jak ci pięknie w tej opasce! To jakaś nowa? – zapytał mnie wieczorem Michał patrząc na zapinaną na rzep opaskę frotte, w dodatku białą i z logo firmy kosmetycznej. Miłość jest ślepa – pomyślałam, bo założyłam ją po to, żeby zmyć makijaż nowym olejkiem Nuxe i nałożyć na twarz grubą porcję dobrej odżywczej pielęgnacji. Ale jakie to cudowne, że mnie komplementuje, kiedy wyglądam tak tragikomicznie! To znak, że prawdziwa miłość istnieje! I to znak, że to całe nasze kobiece zabijanie się o urodę nie jest tyle warte, ile nam się wydaje.
Czy to znaczy, że rzuciłam pomysł napakowania na twarz trzech kremów, serum i olejku? Oczywiście, że nie. W mojej naturze leży uwielbienie do babrania się i pielęgnowania kosmetykami (nie zawsze z pozytywnym tego skutkiem), a jeżeli mój mąż jest zachwycony, że tak pięknie wyglądam z kawałkiem ręcznika wokół głowy i bez grama podkładu – tym lepiej. To znaczy, że nie kocha mnie za to, jak wyglądam, ale za to jaka jestem i jak nam razem dobrze.
Ma to wiele pozytywnych stron, począwszy od tego, że nie stresuję się, kiedy przypominam purchawkę napuchniętą przed okresem, albo kiedy odpadają mi warstwy zmacerowanego pilingiem naskórka, czy wówczas, gdy leżę naprawdę chora i ostatnią rzeczą o jakiej wtedy mam siłę pomyśleć jest mój makijaż i fryzura. Pomimo, że się nimi zajmuję od wielu już lat (w teorii i praktyce), nie są one treścią mojego życia. Jest tyle ciekawszych rzeczy do zrobienia rano niż układanie włosów przez dwie godziny czy nakładanie czterech różnych korektorów przez 45 minut, że nie będę wstawać przed wszystkimi, żeby być PIĘKNĄ. Dbanie o urodę jest dla mnie ważne, ale nie najważniejsze, bo moja uroda to nie tylko twarz i ciało, ale to jaka jestem w środku. Perfection is to be imperfect.
Z resztą nigdy nie miałam paranoi w stylu: a co jak on mnie zobaczy bez makijażu, zrozumie, że nie jestem taka ładna i mnie zostawi dla innej? Jak zostawi, to jego strata. A jak uzna, że jestem niewystarczająco ładna, żeby mnie kochać, tym bardziej niech spada na bambus! Znam takie kobiety, które z tego względu sypiają nawet w makijażu, albo kładą się jako ostatnie spać i wstają jako pierwsze, żeby się pomalować i uczesać zanim obudzi się mężczyzna ich życia…
Mężczyzna twojego życia nie ocenia twojego makijażu, tylko ciebie. A jeśli najważniejsze jest dla niego to, że zawsze wyglądasz jak lalka, to średnio świadczy o jego zaangażowaniu w twoją osobę i osobowość. Banał? A co powiesz na kobiety przychodzące do chirurga, żeby powiększyć biusty, ale przyprowadzane tam za rękę przez swoich facetów (nie wyglądających jak Brad Pitt czy Radzimir Dębski, tylko dość przeciętnie)? Przy okazji rozmowy z chirurgiem plastykiem, doktorem Sankowskim, zapytałam, żeby powiedział mi szczerze czy jego zdaniem to kobiety chcą poprawiać swoją urodę, czy wynika to z zapotrzebowania ich mężczyzn? Pan doktor odpowiedział mi, że większość pacjentek przyprowadzają jednak mężczyźni. A kolejną, dużą ekipą poprawiającą wygląd są perfekcjonistki. Nie mniej, wszystko jest dla ludzi i jeżeli wygląd biustu, nosa czy pośladków ma kobiecie spędzać sen z powiek z takiego, czy innego powodu, pewnie mniej szkodliwe jest jego poprawienie, niż zadręczanie się i czucie gorszą od reszty świata. O ile nie poprawiamy w sobie dosłownie wszystkiego od stóp do głowy…
Po czym, angażujemy się – coraz większa grupa kobiet – m.in. w akcje na mediach społecznościowych, żeby wychowywać dziewczynki na wojowniczki, a nie lalki. Pewnie, popieram! Pod warunkiem, że ma to oparcie w rzeczywistości. I że same jesteśmy wojowniczkami, a nie niewolnicami własnego wyglądu. Bo jak ma się zachowywać dziewczynka, która widzi mamę siedzącą w domu, i której głównym zajęciem jest dbanie o urodę i wyglądanie? I bycie ozdobą swojego mężczyzny? Nawet jeśli się z początku taka dziewczynka zbuntuje, prawdopodobnie powieli schemat mamy i będzie czekać z kotletami i ciepłymi kapciami i wymalowana i uczesana, na swojego męża. Czy to jest z gruntu złe? Pewnie nie, ale mi kompletnie obce, pomimo, że nie uważam się za wojującą feministkę.
Możliwe, że są kobiety, które są szczęśliwe w patriarchacie, w tym byciu ozdobą męża, pokazywaniu się mu tylko z idealnymi, odbitymi od nasady włosami, nabłyszczonymi jedwabiem i olejkiem z kamelii i perfekcyjnym makijażem jak z reklamy perfum czy szamponów. Możliwe, że dla odmiany, dla nich pracująca i w dodatku wychowująca małe dzieci i ogarniająca dom i całą resztę kobieta, jest nieszczęśliwą wariatką, która sobie za dużo narzuca na głowę i na barki. Każda z nas jest inna i ma inne potrzeby i inne kryteria szczęścia. Ostatnio przypadkiem trafiłam na program, pt. Jak poślubić milionera? Nie wiem czy opisuje on historie różnych kobiet, czy jest to serial na temat jednej żony jednego milionera. Ale ta jedna historia była dla mnie wystarczająco mocna, żeby się nasycić.
Clue Jak poślubić milionera, polega na tym, że żona australijskiego bardzo zamożnego człowieka koszmarnie się nudzi w życiu i nie wie na co wydać pieniądze. Ma wygląd prostytutki z bardzo źle doczepionymi platynowymi włosami, małego pieska, jak maskotki mojej córki i zachowuje się jak idiotka o ilorazie inteligencji Barbie. Czy naprawdę istnieje, czy jest tylko postacią wymyśloną na potrzebę stworzenia tego programu – nie wiem. Co nie robi właściwie żadnej różnicy. Patrząc na nią można się nieźle zdołować jej poczuciem pustki w życiu (albo ktoś napisał chujowy scenariusz – cytując klasyka). Nie jest ani zabawna, ani ładna, ani interesująca, ma brzydkiego, starego męża i dramatycznie się nudzi w życiu. Ale czy to dotyczy każdej dziewczyny/ narzeczonej / żony / partnerki bogatego faceta? Z pewnością nie. I podejrzewam, że jest wiele, których życie może być fascynujące, ale niekoniecznie mają ochotę o tym opowiedzieć podrzędnej stacji telewizyjnej i zrobić z siebie małpę.
Wracając jednak do sedna, jeśli poprawiasz urodę dla siebie, dla lepszego samopoczucia i poprawy samooceny czy humoru – wszystko jest w porządku. Poświęcaj jej (czyli de facto sobie) tyle czasu ile tylko potrzebujesz! Jeśli wydaje ci się natomiast, że dbasz o urodę, żeby mąż nie spojrzał na inną – zmień nastawienie, bo prawdopodobnie sama nie wierzysz w swoją wartość. Pozwól sobie od czasu do czasu na frottę na głowie czy gniazdo zamiast grzywki o poranku, na brak makijażu w niedzielę czy niepomalowane paznokcie. Jeżeli będziesz czuć się pomimo tych małych „usterek” w swojej skórze dobrze, żaden facet nie będzie mieć do ciebie o brak perfekcjonizmu pretensji. W końcu najbardziej seksowną cechą i u kobiety i mężczyzny jest pewność siebie, a nie idealnie wyciągnięty na szczotce włos.
Natomiast, jeśli twoje dbanie o urodę jest wymuszone wymaganiami męża, musisz go naprawdę bardzo kochać, żeby się temu podporządkowywać. Twoja uroda wypływa z twojego wnętrza, więc kiedy jesteś szczęśliwa inni odczytują cię jako piękną osobę. A jeśli będziesz sfrustrowana ciągłym dążeniem do ideału, złość, nerwy i zmęczenie z pewnością odmalują się na twojej twarzy.
Zmarszczki złości można wypełnić kwasem hialuronowym i zatrzymać ich pogłębianie się botoksem, ale wkurwu i złości, które płyną od ciebie, z twojego wnętrza i zmęczenie tym nieustannym podążaniem za niemożliwym (o ile lat możesz być młodsza, skoro jesteś coraz starsza i ileż chudsza i jędrniejsza?!?) nie da się zakryć niczym. Ani medycyną estetyczną, ani makijażem, ani sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Energia, która płynie od takiej osoby mówi sama za siebie. I nawet jeśli cię nazwą piękną, to nikt nie pomyśli o tobie, że jesteś szczęśliwa. Z resztą czy to co myślą i mówią o nas inni ma jakiekolwiek znaczenie? Dla najbliższych jesteśmy najpiękniejsi i najwspanialsi nawet z krostą na brodzie czy rozstępem na udzie. Albo we wspomnianej twarzowej opasce i z sińcem pod okiem;)
Comments are closed.