Dziś temat mało walentynkowy, za to aktualny dla wszystkich, którzy rozpoczęli lub kontynuują właśnie ferie zimowe. Inspiracją był wpis koleżanki na FB, jak i moje dotychczasowe obserwacje z własnego podwórka dotyczące wychowania dzieci. Koleżanka na FB żaliła się, że nawet w luksusowych hotelach Polacy zachowują się nadal w sposób chamski, jak klasyczne Polaki – cebulaki, nie zważając na wrzaski swoich dzieci i robiąc sami dokoła siebie hałas i chaos.

Święta prawda i patrząc na komentarze pod tym krótkim, acz emocjonalnym wpisem o burackim zachowaniu, nie sposób nie zauważyć, że ten problem dotyczy wielu z nas i dla wielu jest męczący. Ale nie spłycałabym go do określeniu: burak, cham czy cebulak, ponieważ dotyka trzech różnych, potwornie ważnych aspektów.

Pierwszy z nich, to nic innego jak prostactwo, którego nie przykryją żadne pieniądze, dobre ciuchy (ba, nawet personal shopper) czy samochody. Jeśli zostało się wychowanym w domu, gdzie nikt nie dbał o język i dobre maniery (mogę w tym momencie brzmieć jak arystokratka chodząca po balach debiutantek, ale wychowanie i zachowania obserwowane w domu rodzinnym są kluczowe), gdzie nie jadło się przy stole, ale na kanapie przed telewizorem, gdzie bekało się, pierdziało i głośno krzyczało i rżało zamiast śmiania się – te same zachowania powielamy przez resztę życia. Skoro to było dla nas przez lata dobre i nikt nie zwrócił nam uwagi, a w dodatku znaleźliśmy partnera czy partnerkę i jemu/jej to odpowiada, niby dlaczego mielibyśmy coś w sobie zmieniać? Klapek Kubota na nodze, skarpeta biała frotte z metką Adidas lub Nike, dresy i złoto i czujemy się w takim czy innym spa pod pięcioma czy czterema gwiazdkami jak u siebie na kanapie. Płacę, więc mam. Mam, więc mi się należy. A jak się komuś nie podoba, to wypad.

Spotykamy się więc z prostakami i chamami w wielu codziennych sytuacjach. Jak na stoku, gdzie nie wiedziałam w którą stronę uciekać ze śpiącą w wózku Bianką, żeby jej żaden burak nie obudził. – Andżeeeeelaaaaa, chcesz naleśnika z dżeeeeemem czy z sereeeem, coooooo? – rozdarła mordę (bo nie nazwałabym tego: podniosła głos o jeden ton za wysoko) nad wózkiem pani w szaro-białych pasemkach, fuksji na ustach i sztucznych rzęsach kończących się na równi z brwiami. Bianka już nie zasnęła, a ja miałam ochotę walnąć jej tym naleśnikiem w te sztuczne rzęsy i pusty łeb. Ale za chwilę usłyszałam, że Andżela (córeczka tej pięknej, stylowej kobiety), wydziera się na młodszego brata. Wydziera – znaczy naśladuje matkę, bo na zachowania dzieci największy wpływ mamy my sami. Nie szkoła, czy przedszkole. Nie zła pani, czy rówieśnik z ADHD, tylko mama i tata.

Drugi więc aspekt, to chowanie kolejnych pokoleń buraków. Jeśli dziecko krzyczy, zachowuje się przy stole jak zwierzątko, widać, że nie radzi sobie z obsługą sztućców, zwisa mu ramię i nie może się skoncentrować przy jedzeniu, to znak, że w domu zabrakło elementarnych podstaw wychowania. Że nie ma rodzinnych obiadów. Że się je kawałek pizzy, albo podgrzewane gotowe dania na wynos złapane gdzieś w biegu. I że nikt nie zwraca na zachowanie dziecka uwagi, a jedyną komunikacją w domu jest krzyk, wrzask, hałas i agresja.

Małe dzieci nie psują się jak źle zaprogramowane robociki z błędem technicznym. Można i da się je ukształtować. Można i da się je wychować. Można i da się je nakarmić, zadbać o to, żeby nie opychały się słodyczami, a ich świat nie toczył się pomiędzy ekranem telefonu, i-pada, komputera i telewizora. Można i da się również znaleźć ciekawe bajki, kreskówki czy filmy, które nie są durne i pełne agresji. Ale to NAM, rodzicom, musi się chcieć. A najłatwiej dziecko zapchać chipsami i czekoladą, puścić cokolwiek na komputerze czy w telewizorze i robić swoje. A kiedy się dziecko wydziera, to krzyknąć jeszcze głośniej, żeby się bało (nic dziwnego, że później krzyczy na innych i jego komunikacją jest krzyk). Choć nie zawsze krzyknąć, bo przecież to nasze dziecko i nam się całkiem jego zachowanie podoba. Jest co prawda bezczelne, nikogo nie szanuje, co oznacza – poradzi sobie w życiu, nie będzie pierdołą. Będzie superbohaterem! Wszyscy będą się jej/ jego bać, bo z nikogo sobie nic nie robi. I prawidłowo…

I tu pora na aspekt trzeci. Czyli rodziców wychowujących dzieci metodą bezstresową. Na czym polega bezstresowe wychowanie? Nie krzyczymy ani w domu, ani poza domem. Pozwalamy dziecku wejść na głowę sobie i innym, bo dzięki temu nie narzucamy mu żadnych ograniczeń. Nie wyrośnie więc na parobka na dorobku w wielkiej korporacji – tylko supermena (superburaka?), który będzie srać wszystkim na głowę i rządzić światem.

Znam kilka takich przypadków i nie wiem czy podziwiam tych rodziców i ich technikę wychowania, czy im współczuję. Bo znam też skutki takiego wychowania w okolicy lat 18-stu. Nie jestem zwolenniczką wrzeszczenia na dzieci czy sztorcowania ich o każdą pierdołę. Nie rozkazuję i nie każę moich dzieci (przepraszam, kilka razy synek miał szlaban na oglądanie bajek za bezczelne odzywki do taty, ale to ja jestem tym złym policjantem w naszym domu), ale nie wyobrażam sobie być mistrzem – zen, kiedy włażą na drzewo, wiszą do góry nogami i z niego spadają. Natomiast jeśli ktoś ma predyspozycje do bycia wyluzowanym do bólu i nie zważania na wybryki i odjazdy dziecka, jak: bicie innych dzieci, ubliżanie innym dzieciom, ubliżanie rodzicom oraz innym dorosłym, robienie bałaganu i przewracanie całego domu do góry nogami i z powrotem, wrzaski i głośne darcie się bez względu na miejsce, w którym się znajduje – nie dziwię się, że to dziecko tak się zachowuje. Bezskutecznie woła o uwagę rodzica, a rodzic ma je w dupie, nazywając to nienarzucaniem dziecku sztywnych zasad i reguł.

Morał więc z moich dywagacji – z którymi można się nie zgadzać i polemizować – jest taki, że to nie dzieci są bachorami, potworami i małymi rozdartymi burakami, tylko ich rodzice. Dopóki sami będziemy się tak zachowywać lub akceptować zachowanie dzieci lub nie zwracać na nie uwagi, tłumacząc to bezstresowym wychowaniem, dopóty nasze dzieci pozostaną głośne, bałagarniarskie, bezczelne i nieznośne dla otoczenia. A jeśli nam to bardzo przeszkadza u obcych dzieci (nie mamy swoich synów czy córek, albo mamy, ale nasze są grzeczne i nie sprawiają kłopotu), to polecam zwrócić uwagę ich rodzicom. To bardzo bolesne doświadczenie dla osoby, która zwraca uwagę. Można nieźle oberwać, ale przynajmniej wrzucić kamyczek do burackiego ogródka. Im więcej takich kamyczków wpadnie – tym lepiej.

Z doświadczenia wiem, że za którymś razem zwracanie uwagi przynosi efekt. W przedszkolu mojego synka, w którym był regularnie bity przez jednego chłopca, a my szkalowani przez jego rodziców jako kłamcy i krzewiciele matactw, w końcu tamten wybił naszemu przednią jedynkę. Sprawa została wówczas załatwiona już pomiędzy rodzicami oprawcy a dyrekcją i dziś ten mały bokser jest najgrzeczniejszym chłopcem w grupie. Co takiego się stało? W jaki sposób wpłynęli na niego rodzice? Nie wiem, ale interesuje mnie tylko skutek. Mój syn nie jest już bity i zaczepiany, a tamten ma przed nim respekt. Ale gdybyśmy kilkukrotnie nie zwrócili uwagi, nic by się nie zmieniło. Zmieniajmy świat zaczynając od nas samych i od małych rzeczy, a może będzie mniej buraków i cebuli w otoczeniu.

Comments are closed.