Viagra pentru femei, cunoscută și sub numele de "flibanserin", reprezintă o descoperire revoluționară în domeniul medical, adresându-se problemelor de disfuncție sexuală la femei. Acest medicament a fost dezvoltat inițial pentru tratarea tulburărilor de dorință sexuală hipoactivă la femei, cunoscută și sub numele de HSDD (hipoactive sexual desire disorder). Principalul ingredient activ al Viagra pentru femei - https://unetxea.org/i/female-viagra-online-fara-reteta-ro.html, flibanserinul, acționează asupra neurotransmițătorilor din creier, în special a serotonină și a dopamină. Acest lucru ajută la creșterea dorinței sexuale la femei care experimentează scăderea libidoului. Utilizarea Viagra pentru femei este destul de diferită față de cea a Viagra pentru bărbați. Trebuie administrată zilnic, pe termen lung, pentru a obține beneficii semnificative, în timp ce Viagra pentru bărbați este administrată pe bază de nevoie, înainte de activitatea sexuală. Este important ca pacientele să fie conștiente de acest lucru și să urmeze cu strictețe recomandările medicului. Cu toate acestea, există anumite precauții și efecte secundare asociate cu utilizarea Viagra pentru femei, incluzând somnolență, amețeli și scăderea tensiunii arteriale. De aceea, este esențial ca pacientele să discute cu medicul lor despre toate riscurile și beneficiile potențiale înainte de a începe tratamentul. În concluzie, Viagra pentru femei reprezintă o opțiune terapeutică importantă pentru femeile care se confruntă cu disfuncții sexuale, oferindu-le posibilitatea de a-și recăpăta plăcerea și satisfacția în viața lor sexuală. Cu toate acestea, consultarea cu un medic este crucială pentru a asigura utilizarea corectă și sigură a acestui medicament.

Zęby potrafią dać w kość nie tylko samemu dziecku, ale i całej jego rodzinie. Wszechobecna kapiąca ślina, łzy jak grochy, katar i kaszel, płacz, krzyki i upychanie wszystkiego do paszczy – to właśnie uroki ząbkowania. W skrajnych momentach dochodzi nawet do wymiotów i biegunek. Czy jest na to jakaś cudowna maść, kropelki lub inne remedium?

Mój pięcioletnim syn pierwsze dwa zęby pokazał kiedy miał ukończone trzy miesiące. Po pół roku było już ich dziesięć. Wydawało mi się wówczas, że ząbkowanie to hardkor, że Teo się potwornie ślinił i cierpiał (raz nawet gorączkował). Gryzł pilota od telewizora i mojego Blacberry (wiem, miliardy bakterii, ale nie dało się uniknąć piłowania klawiatury). Zjadł również kilka książeczek, wszak od urodzenia uwielbiał „literaturę”. Wypluwał smoczek na kilometr, więc moja pierś była jego gryzakiem i smoczkiem. Wszelkie gryzaki, masażery i inne gadżety, które miały być pomocne okazały się nieatrakcyjne dla dziąseł Teodora. Ale trzeba mu przyznać, że miał chłopak niezłe tempo w wychodzących ząbkach. Nic więc dziwnego, że dość szybko stał się szczerbaty i je stracił. Przyszła nawet trzykrotnie Wróżka Zębuszka z prezentami, które ukryła pod poduszką, gdzie czekały na nią malutkie i zdrowe mleczaki.

Zdziwiłam się więc przy drugim dziecku i dopiero zrozumiałam, jak trudne może być ząbkowanie i jak durny jest rodzic pierwszego dziecka, któremu się wydaje, że jak je wychowuje przez kilka miesięcy to już może się uważać za eksperta w tej dziedzinie (nie, nie twierdzę, że dziś jestem ekspertem, ale wiem zdecydowanie więcej niż te pięć lat wcześniej).

Bianka śliniła się od trzeciego miesiąca. Głupio tak mówić o dziewczynce, malutkiej, delikatnej istocie o skórze jak brzoskwinka i słodkiej buźce, ale śliniła się jak buldog. Strugi płynów wypływały z niej tak samo wcześnie, jak u jej starszego brata. Nawet od pediatry usłyszeliśmy, że za chwilę wyjdą pierwsze ząbki. Wyszły, ale po upływie czterech miesięcy, w siódmym miesiącu jej życia. A do tego momentu wydaliśmy fortunę na wszelkie środki łagodzące swędzenie dziąseł i uśmierzające ból.

  • Posmaruj jej dziąsła Dentinoxem, to jej przejdzie. Przechodziło, ale na 30 minut.
  • Kup silikonowy naparstek- masażer do dziąseł w Rossmanie. Kupiłam, ale dwa razy pozwoliła mi go użyć, po czym ciskała nim w kąt okazując swoją „sympatię” do tego genialnego ponoć przedmiotu.
  • Tylko proszek! Najlepszy jest proszek, bo nie spływa z dziąseł tak szybko jak żel. Kup Nelsons, albo Parsons (dostępne jedynie w Wielkiej Brytanii). Kupiliśmy jakieś sześć opakowań. Rzeczywiście dają efekt na kilka godzin, więc jest chwila spokoju i widać po minie dziecka, że ból jest mniejszy, ale można taki proszek dawać jedynie dwa razy dziennie, a po tygodniu robić przerwę w stosowaniu.
  • Kropelki Camilia! Koniecznie. Jedynie one pomagają i są homeopatyczne. Sryczne. Jakie by nie były, efekt jest ten sam co w przypadku Dentinoxu – krótkotrwały.
  • Czopki homeopatyczne. Tylko po nich dziecko się uspokaja. Możliwe, że jest dziecko, które się uspokaja, ale moje dostaje fioła, kiedy mam jej włożyć ten czopek i efekt jest może nieco dłuższy niż po Dentinoxie, ale bez szału.
  • Nurofen, albo Ibum. To jej pomoże i jakoś prześpicie noc. Nurofen pomaga na godzinę – dwie. A przy długodystansowcu zębowym, jakim jest Bianka nie będziemy jej poić dzień w dzień przez kolejne pół roku czy rok środkami przeciwbólowymi czy przeciwzapalnymi.

Natomiast płacz, napuchnięte i czerwone jak krew dziąsła i to powolne wychodzenie ząbków (dziś ma ich dopiero sześć, przy swoich 14 miesiącach życia) powodują, że rodzic głupieje. Serce mu pęka. Łamie się. Nabiera na ten sam chwyt marketingowy. Na to gadanie innych rodziców, którzy przecież chcą pomóc i robią to w dobrej wierze, ale tak naprawdę nikt nie mówi wprost: zęby trzeba zacisnąć, żeby przeżyć ząbkowanie. I na niektóre dzieci nie ma maści, żelu czy proszku, chemicznego czy homeopatycznego, które naprawdę przyniosłyby długotrwałą ulgę.

Najpierw zęby bolą, kiedy tworzą się ich zawiązki, później kiedy nie mogą się przebić, następnie – kiedy się przebijają. Poznać to po tym, że dziecko rzuca się na twarde przedmioty lub jedzenie i dosłownie je piłuje.

Do tej całej degrengolady tudzież festiwalu farmaceutyków na ząbkowanie dochodzi marketing gryzakowy. Żyrafka Sophie – owszem, śliczna, słodka, z piękną historią i tradycją, ale u żadnego z moich dzieci nie zrobiła różnicy. Teo raz czy dwa wpakował ją w całości do buzi, więc w strachu, że ją pożre lub połknie – schowałam ją głęboko w szafce i więcej nie wyciągnęłam. A Bianka dwa razy chwyciła ją w łapkę, spróbowała czy jest pyszna i odrzuciła z miną nieszczególną. Podobnie było z gryzakami do zamrażania, za którymi inne dzieci szaleją… Niestety znacznie lepiej sprawdzają się u nas szczoteczki do zębów, ale dla dorosłych. Można je gryźć z każdej strony i są zawsze super.

Przy drugim dziecku okazuje się, że kupiony wcześniej patent, który się całkiem sprawdzał przy tym pierwszym, jak siatka do jedzenia owoców jest kompletnie bezsensu. Że to kolejny plastikowy badziew, który oddala ją od prawdziwego smaku i konsystencji jabłka. Za to jabłko jest genialnym środkiem do piłownia dziąseł (tylko trzeba uważać na gabaryty odgryzanych kawałków) i naprawdę na kilkanaście minut odciąga uwagę od bólu.

Czy to znaczy, że jeśli twoje dziecko ząbkuje jabłko, szczoteczka do zębów i pilot od telewizora zdadzą u niego egzamin z uśmierzania bólu? Nie sądzę. Ale nie warto dawać się nabrać na ten cały marketing i napędzanie rynku gryzakami i maśćmi. Zęby muszą wyjść i kiedyś wyjdą, nawet jeśli będzie to okupione łzami, nieprzespanymi nocami i cierpieniem całej rodziny od płaczu malucha. I rozumiem, że w akcie desperacji można uwierzyć w obietnice jakiegoś gryzaka czy innego masażera czy żelu – bo sama im uległam – ale to obietnice bez pokrycia.

Są dzieci, których rodzice o ilości zębów dowiadują się podczas wizyty u lekarza, albo kiedy ugryzą starsze rodzeństwo, a są i takie, których każdy ząb przeżywa cała familia. Bo słychać jak kiełkuje, przeciska się i wychodzi. Widać gluty i ślinę, z powodu której trzeba dziecko dwa razy dziennie przebierać, słychać kaszel lub wymioty od nadmiaru tejże śliny. Nie widać póki co środka, który mógłby w takich sytuacjach pomóc.

To trochę przypomina walkę z kolką. Dopóki nie znajdzie się własnego sposobu lub po prostu nie zaciśnie zębów i nie przeczeka aż minie (może kiedyś i o tym napiszę), dopóty będzie się chwytać każdej możliwej rzeczy, nie zważając na jej cenę. Sama jestem ciekawa ile przez ten rok wydaliśmy na wszystkie gadżety związane z ząbkowaniem. Z pewnością niemało. I z pewnością w dobrej wierze. Mimo wszystko w ząbkowaniu najważniejsza jest wytrwałość i zrozumienie małego cierpiącego stworka upychającego ręce do wysokości łokci do paszczy. Przytulanie i czasem noszenie na rękach. My też kiedyś ząbkowaliśmy, ale na szczęście już nikt z nas tego nie pamięta. Może to jeden z bóli, które trzeba przejść, żeby się uodpornić na te większe i gorsze?

Biance właśnie wychodzi szósty i siódmy ząb. Nie śpimy, bo turla się między nami na naszym łóżku. Pokochała smoczek, którego przez wiele miesięcy nie dawała sobie włożyć do ust. Dusi się śliną, bo ssąc smoczek produkuje jej jeszcze więcej. I jest cały czas mokra i zostawia tam, gdzie przycupnie kałuże śliny. Naszym małym marzeniem jest więc to, żeby wyszło jej teraz dziesięć zębów na raz, żebyśmy wszyscy mogli trochę od nich odpocząć. Ale takie numery zdarzają się, natomiast nie raz kończą bardzo wysoką temperaturą, a nawet wizytą w szpitalu. A tego sobie i nikomu nie życzymy. Zaciskamy więc zęby w oczekiwaniu na zęby. Kiedyś jej pokażę te oślinione zdjęcia i mam nadzieję, że będzie się z tego śmiać. Póki co nastrój ma podobny do dzisiejszej pogody. A ja łączę się z nią w bólu…

Comments are closed.