Kocham mojego męża takim, jaki jest i nie zmieniłabym w nim nic. No prawie nic, poza…dbałością o szczegóły, w tym: dbałością o siebie. Jesteśmy razem już ponad 10 lat, tematem dbania o urodę zajmuję się dłużej, więc naprawdę kosmetyków i porad kosmetyczno-dermatologicznych pod naszym dachem jeszcze nigdy nie zabrakło. Ale kiedy już myślałam, że brakuje mi cierpliwości i ręce opadają na jego zaniedbanie, chyba znalazłam pewien sposób na najbardziej oporny i odporny na urodę przypadek. I z chęcią się nim podzielę!
Michał jest wysokim, ciepłym blondynem o mega twardym i ostrym zaroście w trzech kolorach od blondu poprzez rudości po głęboką czerń, a przy tym – wrażliwej i delikatnej skórze. Ma iście jedwabistą, miłą jak jedwab skórę ciała – czego mu wybitnie zazdroszczę jako szorstki atopik – skłonną do podrażnień i alergii. Słowem: jest idealnym materiałem na stałego pacjenta gabinetów dermatologicznych! No i oczywiście mojego męża!
Od wspomnianej dekady, uczę go, jak dbać o skórę, wręczam kremy, żele, sera i tak dalej, ale jest nieugięty i jedyne, czego naprawdę używa, to mydła w kostce i perfum (zwykle tych samych, co ja). Podejmowałam wiele prób, chodziłam z nim po gabinetach dermatologicznych, wysyłałam do spa, kupowałam kosmetyki, udając, że dostałam je do testów, żeby tylko spróbował na własnej skórze i żebym mogła to „opisać”. Wszystko bez sensu.
Ale ostatnio coś tąpnęło i zobaczyłam światło w tunelu zaniedbania mojego męża. Ponieważ przez lata powtarzałam, że ma twardy zarost, który rani moją skórę i nie przynosiło to żadnych efektów, do momentu, kiedy odsuwałam się, gdy próbował mnie pocałować drapiąc kłującą brodą i wąsami – nie cierpię brody drwala, trzydniowych zarostów i całej reszty, przy mojej wrażliwej jak pupcia niemowlaka twarzy to naprawdę zabójczy trend. Aż w końcu stałam się jak ten kwiat lotosu, bez emocji patrząc na majtającą się o szyję brodę i nie zwracając zupełnie uwagi czy ją goli, czy też nie goli. Za to zachwalając zadbanych facetów. W tym mojego przyjaciela geja, któremu uwielbiam dawać kosmetyki i godzinami o tym rozprawiać, co prawdopodobnie Michała doprowadza do szału…
Nagle Michałowi samemu zaczęło przeszkadzać jego zaniedbanie. Możliwe, że zaczął porównywać się do zadbanych kumpli, którzy poświęcają sporo czasu i uwagi swojemu wyglądowi i co tu dużo mówić – naprawdę to widać. Możliwe, że przy warunkach, jakie ma Brad Pitt wystarczy używać mydło i wodę, żeby wyglądać zawsze świetnie, choć nawet na nim broda wydawała mi się dość obleśna (niestety, od razu mam wizję tego, co w niej skacze, tańczy i mam wrażenie, że za chwilę będę mogła odczytać z niej wczorajsze menu). Ale Michał Bradem nie jest, bo gdyby był, z pewnością znalazłby swoją Angelinę, do której, nie mam złudzeń – baaaaardzo mi daleko!
Zaczęło się więc niewinnie. Paliłam świece, leżąc w wannie i robiąc obłędny piling z soli z Morza Martwego The Body Shop (skóra jest po nim mięciutka jak skóra naszej rocznej córeczki!) – Michał zaczął pakować się do tej wanny z kieliszkiem czerwonego wina i pod pretekstem rozmowy. Podsuwałam więc pod nos kolejne rzeczy, w tym wspomniany piling i… haczyk został połknięty. Przez wspólne spędzanie czasu, pieszczoty (nie mam na myśli erotycznych, ale bardzo zmysłowe i czułe) podczas pilingowania ciała, wmasowywania w nie olejków, relaksowania się, zaczęliśmy robić sobie randki we własnym domu. Przyjemność z takich małych, wspólnych drobiazgów zamieniła się w coraz częstsze rytuały – nie, nie do tego stopnia, żebym musiała mu robić demakijaż, bo nadal pozostał twardo zarośniętym Fredem Flintstonem, hahaha;)
Okazało się, że można razem zadbać o oczyszczanie skóry – robiąc czarną, a następnie białą glinkową maskę Caolin. Tak, faceci też miewają zaskórniki i też lepiej i bardziej świeżo czują się i wyglądają bez nich na nosie, czole czy policzkach. Maseczka, którą już tu opisywałam – sprawdza się również na skórze męskiej. Doskonale radzi sobie i z oczyszczeniem porów i z ich domknięciem i spłyceniem. Cera Michała wygląda po jej użyciu na młodszą – co może u faceta nie jest aż tak ważne – a naskórek nabrał równej, nieposzarpanej powierzchni. Co u kogoś, kto używa kremu nawilżającego raz w miesiącu, jest ogromnym sukcesem.
Okazało się również, że mogę mu robić małe przyjemności, jak relaksującą kąpiel spa dla stóp z solą Balnea Foot pachnącą zieloną herbatą i cytrusami z olejem z awokado – nawet kiedy pracuje wieczorem przed komputerem. To genialny pretekst do zadbania o siebie bez większego zaangażowania w trudne do zrobienia poza wanną zabiegi. Sól dosłownie wyciąga z niego stres i zmęczenie, więc nie wymaga ode mnie wirtuozerii w przekonywaniu męża, aby dał się namówić.
Albo, że mogę go też przekonać do założenia butów Smurfa ze złuszczającymi twardy, zrogowaciały naskórek z pięt, kwasami (mlekowym, glikolowym, salicylowym). Z tymi butami wyglądał tak śmiesznie, że zrobiłam mu zdjęcie i dostałam ataku śmiechu, ale przyznaję, że skarpety Dr Pomoc zdają egzamin. Co prawda nie dają efektu natychmiastowego, tylko działają dopiero po kilku dniach. Skóra robi się najpierw ultra szorstka i drapiąca, a następnie kawałek po kawałeczku odpada pozostając na pościeli czy w bawełnianych skarpetkach. Wiem, to mało kusząca perspektywa, za to efekt gładkiej, równiutkiej i miękkiej skóry, nawet u Michała, który mógłby na własnych piętach ostrzyć noże, jest wart poświęcenia.
Doszłam więc do dosyć oczywistych wniosków, których wcześniej nie umiałam lub nie chciałam zrozumieć. Jeżeli otworzysz się na faceta i jego potrzeby, przyjemności związane z dbaniem o siebie i swoją urodę, prawdopodobnie coś znajdziesz, czym możesz go przekonać. Oczywiście pod warunkiem, że zależy ci na tym, żeby o siebie bardziej zadbał. Bo jeśli nie jesteś w stanie go wyciągnąć z łazienki, w której codziennie odstawia koreańskie rytuały dbania o urodę i siedmiostopniowe oczyszczania cery pilingiem z mangostanu i olejkiem z wyciągiem z węgla aktywnego, prawdopodobnie nie powinnaś mieć kłopotu z namówieniem go do zdarcia twardej skóry z pięt czy ogoleniu zarostu. I takie przypadki się zdarzają, choć ja takich znam naprawdę niewiele! Nie mniej, uwielbiam zadbanych facetów. Pod jednym warunkiem: że nie wyglądają lepiej od własnej kobiety.
Comments are closed.