Viagra pentru femei, cunoscută și sub numele de "flibanserin", reprezintă o descoperire revoluționară în domeniul medical, adresându-se problemelor de disfuncție sexuală la femei. Acest medicament a fost dezvoltat inițial pentru tratarea tulburărilor de dorință sexuală hipoactivă la femei, cunoscută și sub numele de HSDD (hipoactive sexual desire disorder). Principalul ingredient activ al Viagra pentru femei - https://unetxea.org/i/female-viagra-online-fara-reteta-ro.html, flibanserinul, acționează asupra neurotransmițătorilor din creier, în special a serotonină și a dopamină. Acest lucru ajută la creșterea dorinței sexuale la femei care experimentează scăderea libidoului. Utilizarea Viagra pentru femei este destul de diferită față de cea a Viagra pentru bărbați. Trebuie administrată zilnic, pe termen lung, pentru a obține beneficii semnificative, în timp ce Viagra pentru bărbați este administrată pe bază de nevoie, înainte de activitatea sexuală. Este important ca pacientele să fie conștiente de acest lucru și să urmeze cu strictețe recomandările medicului. Cu toate acestea, există anumite precauții și efecte secundare asociate cu utilizarea Viagra pentru femei, incluzând somnolență, amețeli și scăderea tensiunii arteriale. De aceea, este esențial ca pacientele să discute cu medicul lor despre toate riscurile și beneficiile potențiale înainte de a începe tratamentul. În concluzie, Viagra pentru femei reprezintă o opțiune terapeutică importantă pentru femeile care se confruntă cu disfuncții sexuale, oferindu-le posibilitatea de a-și recăpăta plăcerea și satisfacția în viața lor sexuală. Cu toate acestea, consultarea cu un medic este crucială pentru a asigura utilizarea corectă și sigură a acestui medicament.

Wrzuciłam jedno zdjęcie dzieci z wystawy Dali kontra Warhol i posypały się pytania od przyjaciółek i koleżanek. Czy warto iść, czy wystawa ciekawa, fajna, inna, jak zniosły ją dzieci? Dzieci zniosły ją całkiem nieźle, dorośli nieco gorzej. Była to bowiem najszybciej odwiedzona ekspozycja sztuki w moim życiu. Czy było warto?

Do twórczości Salvadora czy Andy’ego nikogo przekonywać nie trzeba. Chcieliśmy na wystawę z ich pracami iść już tydzień wcześniej, i jak tylko dowiedziałam się, że wybierają się na nią wraz z dziećmi nasi przyjaciele, postanowiliśmy zapakować tyłki w samochód i zaatakować to wydarzenie wraz z naszymi. Przy Lei i Beniu – możliwe, że się dzieciaki będą swobodniej czuły – pomyśleliśmy, a my możliwe, że znajdziemy moment, żeby coś zobaczyć.

Do tej pory nasz kontakt ze sztuką od momentu kiedy zostaliśmy rodzicami ograniczał się do sztuki mięsa na talerzu. I do sztuki dokonywania wyborów. Świadomie wybieraliśmy niechodzenie na wystawy i inne wydarzenia kulturalne, pomimo, że na facebooku czy instagramie widzieliśmy, że inni ludzie z dziećmi chodzą. Ale porównując dzieci bywalców wystaw i nasze, to niestety jest inna energia. Żebym nie wyszła kolejny raz na krytykantkę własnych latorośli, ja naprawdę ich uwielbiam i uważam, że są świetnym duetem, ale… nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu i jak się gdzieś wybieramy do nowej przestrzeni, nasza wizyta przypomina wyścig.

I tu nie było wyjątku. W życiu nie zwiedziłam wystawy w tym tempie – swoją drogą, jak na tak drogi bilet: 45 zł od dorosłego, uważam, że jej autorzy przegięli z ilością eksponatów i nawet bez dzieci można tę ekspozycję zobaczyć ultra szybko. Przy każdym obrazie zarządzałam zdjęcie, żeby się zatrzymać i wytłumaczyć Teo, co widzi na plakacie, grafice czy obrazie lub instalacji (Michała trafiał szlag, bo nie cierpi robić zdjęć). Wcześniej opowiedzieliśmy mu i o Dalim i o Warholu – zwłaszcza o Dalim, którego uwielbiamy i zwiedziliśmy już ładnych kilka wystaw z jego pracami.

Bianki niestety nie interesowali ani The Rolling Stones, ani Gala, tylko bieganie, plus ledowe oświetlenie, którego namiętnie dotykała wycierając kurz z kątów. Na wstępie, przed wystawą można było założyć słuchawki i posłuchać, jak lektor opowiada o twórczości obu artystów i ich życiu (chyba?). Od razu wiedzieliśmy, że to zły pomysł, bo ani nic nie usłyszymy, ani się nie skupimy, ani nie zarejestrujemy jednego zdania (nie wspominając o tym, że narazimy sprzęt na szwank). W naszej rodzinie posłuchanie radia czy obejrzenie Faktów o 19-stej, graniczy z cudem, bo właśnie wtedy dzieci wymagają najwięcej uwagi. Czy tak jest we wszystkich rodzinach, czy tylko my jesteśmy ubezwłasnowolnieni przez tę dwójkę – nie wiem. Natomiast Julia i Arek też nie mieli lekko. Lea i Benio dostali – możliwe, że przez udział naszych dzieci – podobnego tempa, a nagranie lektora w słuchawkach nie nadążało za tym tempem… Biegliśmy więc w osiem osób jak nienormalni, jakby nam zaraz miał uciec tytułowy Pendolino.

Dobiegliśmy do końca maratonu – zbyt szybkiego jak na nasz gust – czyli do kawiarenki, gdzie było dużo ledowych lamp, kotar, pamiątkowych gadżetów i chyba nieco więcej powietrza, więc dzieci czuły się tam rewelacyjnie. Zahaczyliśmy z Teo jeszcze o pracownię sitodruku, bo chciał mieć pamiątkę: torbę z nadrukiem Marilyn Monroe i tam dwoje naszych „zakochanych w sztuce”, położyło się na kanapie tuż pod kartonową postacią Warhola. I kiedy zapytałam Teo co zapamiętał z tej wystawy, to właśnie tę kanapę, sklepik z pamiątkami i świetną fryzurę Andy’ego Warhola – Mamo, zrobisz mi taką?!?

Ręce mi opadły – ale nie z rozczarowania, że pięciolatek niekoniecznie obcuje ze sztuką w taki sposób jak jego 34-letnia matka, która była już kiedyś w życiu na wystawie – tylko ze zmęczenia. Od szarpania się z małą, która możliwe, że w kontakcie z popartem i surrealizmem, dostała korby, a możliwe, że zabrakło jej tlenu na wystawie, jak na jej standardy, było za ciemno i próbowała ze wszystkich sił się z tej matni wydostać.

Zaliczyliśmy więc dosyć fajną, ale bez przesady, wystawę wraz z dziećmi – pierwszy raz, bo pobytu ze śpiącą w wózku Bianką na Van Goghu nie liczę – i póki co ostatnią. I jeśli ktoś mnie pyta czy warto na nią iść – nie wiem.

Wszystkie prace mam wrażenie już pojawiały się w Polsce na wcześniejszych wystawach, albo je gdzieś widziałam krążąc po europejskich muzeach i galeriach. Natomiast czy warto z dziećmi iść na tę wystawę? Jest kolorowa, łatwo przyswajalna i niewielka, więc niby warto. Ale to zależy od dziecka. Moim, zdecydowanie lepiej jest biegać po parku i zbierać ślimaki i dżdżownice i wolę być z tym pogodzona, niż zmuszać ich do kultury. Ale ich przyjaciele Benio i Lea są przynajmniej raz w tygodniu z rodzicami w kinie i znacznie lepiej znoszą takie wydarzenia, jak wystawy. Widać było, że są bardziej zainteresowani i obyci, niż nasze dzikusy parkowo-leśne, podczas oglądania prac. Możliwe więc, że to wynik wcześniejszego uporu rodziców i przyzwyczajania ich do sztuki i wyjść innych niż na plac zabaw czy las. Albo mają inne osobowości i zainteresowania. Nie mniej, towarzystwo naszych dzieciaków też je z lekka rozproszyło, więc miałam wyrzuty sumienia…

Za jakiś czas pewnie znów spróbuję i wezmę Teo i Biankę na wystawę: Lego, dinozaurów, morskich potworów, pająków, owadów i skorpionów czy rosiczek i innych roślin owadożernych. W takich miejscach są bardziej zainteresowani i chyba na ten moment, to wystawy odpowiednie dla nich.

Wydaje mi się, że można chodzić z dziećmi po muzeach i że warto, ale wymagać, żeby coś z tego wyniosły – poza pamiątkowym gadżetem – jest chyba bezsensu. Przynajmniej w stosunku do moich żywiołków. Możliwe, że z tego kiedyś wyrosną. Ja z moją siostrą i mamą zwiedzałyśmy mnóstwo galerii, muzeów, zamków, teatrów i koncertów, ale byłyśmy wtedy starsze, chodziłyśmy do szkoły i miałyśmy inne usposobienia. Natalia była aniołem, a ja byłam po prostu grzeczna i chłonęłam historię. Kochałam wszystko co stare, antyczne, wiekowe – to zaszczepiła we mnie mama, więc zdaję sobie sprawę, że i moim zadaniem jest nauczyć te maluchy zamiłowania do galerii – niekoniecznie handlowych.

Właśnie, zapomniałabym – przed wystawą Dalego i Warhola byliśmy w nieco innej galerii –  Złote Tarasy. I nasze dzieci zachowywały się jak urwane z buszu. Bianka (rok i pięć miesięcy) była w galerii po raz pierwszy i nie mogła przestać dotykać świateł i światełek i ogarnąć kolorów, jakie ją otaczały. A Teo, który był kilka razy w życiu w takim miejscu, ale najwyraźniej za mało, też zachowywał się jak zwierzątko. Możliwe, że dwie „galerie” jednego dnia, to o jedną za dużo i ta pierwsza była zupełnie niepotrzebna (musieliśmy Biance zrobić zdjęcia do paszportu, stąd pomysł na wizytę). Finał popołudnia wyglądał tak, że leżeliśmy na podłodze całą rodziną. Sztuka też może wykończyć, ale warto z nią obcować;) Jako matka przyznaję, że wolę jednak po wystawach chodzić sama…

Comments are closed.