Viagra pentru femei, cunoscută și sub numele de "flibanserin", reprezintă o descoperire revoluționară în domeniul medical, adresându-se problemelor de disfuncție sexuală la femei. Acest medicament a fost dezvoltat inițial pentru tratarea tulburărilor de dorință sexuală hipoactivă la femei, cunoscută și sub numele de HSDD (hipoactive sexual desire disorder). Principalul ingredient activ al Viagra pentru femei - https://unetxea.org/i/female-viagra-online-fara-reteta-ro.html, flibanserinul, acționează asupra neurotransmițătorilor din creier, în special a serotonină și a dopamină. Acest lucru ajută la creșterea dorinței sexuale la femei care experimentează scăderea libidoului. Utilizarea Viagra pentru femei este destul de diferită față de cea a Viagra pentru bărbați. Trebuie administrată zilnic, pe termen lung, pentru a obține beneficii semnificative, în timp ce Viagra pentru bărbați este administrată pe bază de nevoie, înainte de activitatea sexuală. Este important ca pacientele să fie conștiente de acest lucru și să urmeze cu strictețe recomandările medicului. Cu toate acestea, există anumite precauții și efecte secundare asociate cu utilizarea Viagra pentru femei, incluzând somnolență, amețeli și scăderea tensiunii arteriale. De aceea, este esențial ca pacientele să discute cu medicul lor despre toate riscurile și beneficiile potențiale înainte de a începe tratamentul. În concluzie, Viagra pentru femei reprezintă o opțiune terapeutică importantă pentru femeile care se confruntă cu disfuncții sexuale, oferindu-le posibilitatea de a-și recăpăta plăcerea și satisfacția în viața lor sexuală. Cu toate acestea, consultarea cu un medic este crucială pentru a asigura utilizarea corectă și sigură a acestui medicament.

Z niektórymi markami kosmetycznymi jest tak, że są obiektem pożądania dopóki są trudno dostępne. Niemal nieosiągalne. Musisz zamawiać je na końcu świata, zapłacić cło, albo ozłocić koleżankę, która akurat będzie przejeżdżać przez Szwecję, Bali czy Japonię, żeby ci kupiła. A w momencie, kiedy możesz je dostać tu, na miejscu w Arkadii czy Złotych Tarasach, nagle wydają się zbędne, zbyt drogie (jednak cena w Euro, dolarach czy jenach brzmi lepiej), możesz bez nich żyć i jest sto innych równie dobrych, które też lubisz. Byłam pewna, że z Jo Malone London, nie czarujmy się – kolejną marką zapachową w perfumeriach – będzie tak samo. Ale się myliłam. Zapachy są dostępne od niedawna w warszawskiej Arkadii i w Krakowie. I pomimo luksusowej ceny, sprzedają się jak ciepłe bułeczki! A co na to mój nos?

W rodzinie i wśród bliskich przyjaciół znana jestem z węchu psa myśliwskiego, albo nawet policyjnego. Moja siostra dostała kiedyś spazmów ze śmiechu, gdy stojąc na klatce oznajmiłam jej, że pachnie tu jakoś dziwnie. Psem, ale dużym i wydaje mi się, że podobny zapach miał owczarek niemiecki cioci Rysi. Nati odwróciła się, a za nami stał sąsiad z grupą osób, z których jedna trzymała na smyczy psa… owczarka niemieckiego. Od tego czasu krąży o mnie opowieść, a raczej o moim dużym, wydatnym żydowskim (pamiątka po tacie) nosie i jego genialności.

Pamięć zapachowa jest według mnie jedną z najsilniejszych, najbardziej intuicyjnych. A zmysł powonienia nigdy nas nie myli. To rzecz bardzo pierwotna. Bo od małego, kiedy czujemy brzydki, nieprzyjemny zapach unikamy miejsca, przedmiotu, bądź człowieka. Wpoiła mi to moja mama – również świetny nos – która zerwała ze swoim pierwszym chłopakiem z uwagi na jego zapach potu. To była era sprzed dezodorantów, botoksu pod pachami i innych blokerów, a smród potu młodego, dorastającego mężczyzny może ściąć z nóg. Mama zerwała znajomość i poznała mojego tatę, czyściocha, który brał kąpiel dwa razy dziennie i zawsze pachniał i nie miał kwaśnego zapachu potu.

Z resztą daleko nie szukając, sama kiedyś przeżyłam miłe chwile z bardzo przystojnym brunetem, który niestety w pewnym momencie podniósł ramię do góry i…bajka się skończyła. Poczułam zapach starej skarpety z zaparzonym wewnątrz pomidorem. I zobaczyłam postać starego Bułgara jadącego w koszulce non iron i poliestrowych skarpetach i pałaszującego pomidory w 30-kilku stopniowym upale w pociągu linii Praga (ale czeska) – Sofia. Więcej już się z brunetem nie spotkałam. Z resztą był spalony podwójnie, bo zamiast bukietem konwalii czy tulipanów obdarował mnie banalną czerwoną różą.

Ale wrócę na ziemię, a raczej do zapachowego raju. W środę odwiedziłam butik Jo Malone London w perfumerii Douglas w CH Arkadia i po prostu odleciałam! Oczywiście wzrokowo jest cudnie, bo estetyka minimalna, prosta, ale przepiękna i spójna, ale zupełnie zapomniałam o flakonach, o kosmicznych cenach perfum i linii kąpielowych, świec i całej reszcie i dałam się ponieść mojemu nosowi. Zachowywałam się jak narkoman odurzony aromatami, które go wiozą tam, gdzie najlepsze psychotropy. Mrużyłam oczy i widziałam wszystko po kolei.

Pomimo, że pani Sara – konsultantka Jo Malone London opowiadała mi o składnikach i o skojarzeniach, moje były zupełnie inne. Twoje też pewnie będą, jak tam pójdziesz na węchową „wycieczkę”. Bo z perfumami jest jak z poezją. Każdy z nas może je zupełnie inaczej interpretować niezależnie od tego jakie było zamierzenie autora. To wiem dziś, a w liceum miałam przerąbane u polonistki, która widziała tylko jeden sposób interpretacji wierszy i dzieł literackich, nie pozostawiając żadnej przestrzeni na swobodę własnych myśli. Z resztą i na literaturę czy poezję i na zapachy to, w jaki sposób je odbieramy mają wpływ osobiste doświadczenia. Miejsca, ludzie, emocje, jakie się odwiedziło, spotkało, doświadczyło.

Z gamy dwudziestu kilku zapachów podobał mi się ogórek z herbatą Earl Grey, który ma przywodzić na myśl angielskie podwieczorki five o’clock z małymi kanapeczkami. Akurat bardziej kojarzy mi się z latem i wycieczką nad jezioro. Świeżością mrożonej herbaty, ogórkowym ochłodzeniem. Następnie spodobała mi się laur i jeżyna, ale przepiękna okazała się też przejrzała jesienna, słodka jak ulepek gruszka. Płynęłam z nosem w czarnych kokardkach (to nimi ozdobione są próbniki zapachowe) i oglądałam to wiosnę i pierwsze kwiaty z nutą chłodnego jeszcze powietrza i wytrawnym akordem zimnej, mokrej ziemi, to lato we Francji i cudny, słoneczny kwiat pomarańczy, który jest jednym z najpiękniejszych zapachów na świecie.

Czułam się trochę, jakbym wybierała atmosferę ważnego wydarzenia – sama nie wiem jakiego, bo i wesele i chrzciny i drugie chrzciny mam za sobą – i podglądała różne nastroje i wspomnienia autorki perfum, Jo Malone, która ma genialną umiejętność opowiadania zapachami własnych przeżyć.

Z lekkich jak piórko, efemerycznych zapachów, przeszłyśmy na drugą stronę bogatszych, cięższych orientalnych i kwiatowych klimatów, i wiedziałam, że jest pozamiatane. Że podoba mi się tak wiele różnych kompozycji, że za chwilę odlecę za bardzo i przestanę je czuć. Ale, co ciekawe, z Jo Malone London jest tak, że w przeciwieństwie do innych marek, nie czujesz ani zawrotów głowy, nie masz problemu z odróżnianiem kolejnych kompozycji, ani nie czujesz też przesytu. A co więcej, możesz je mieszać na naprawdę wiele różnych sposobów i osiągnąć indywidualny aromat, który opisuje ciebie i twoją osobowość.

Zakochałam się w Mimosa & Cardamon, ale widziałam w nim mojego męża. Ciekawe, że ta marka nie używa podziałów: dla niej czy dla niego, ani nie nazywa też swoich perfum: unisex. To kompozycje, które nie dość, że nie mają płci, na każdej skórze pachną zupełnie inaczej – jak to bywa tylko w przypadku perfum niszowych, to jeszcze zakochujesz się co najmniej dwa – trzy razy, podczas jednego z nimi spotkania. Idziemy nosami dalej. Słucham opowieści o różach, ale odpływam przy widoku sklepiku z galanterią skórzaną ze Sieny lub Florencji. Orris & Sandalwood (podobno zapach orientu, ale w ogóle mi się z nim nie kojarzy), to fiołek, irys i drzewo sandałowe. A w moim nosie to pasta, bądź balsam do pielęgnowania skór i mebli, którym pachną małe włoskie sklepiki z butami i torebkami. I na tym powinnam zakończyć wędrówkę.

Ale chcę dobrnąć do końca. Poznaję więc typowo angielski, iście mydlany zapach gentelmena, czyli 154. Widzę mojego męża, w białej, świeżo wyprasowanej koszuli, lekko rozpiętej, pachnącego balsamem do golenia i mydłem, stąpającego boso po trawie w naszym wyimaginowanym ogrodzie. A ja wtedy leżę na hamaku i czytam gazetę lub myślę nad kolejną książką…stop. To chyba nie wspomnienie tylko jakaś wizja! Moje synapsy pracują zbyt intensywnie! Zakochuję się więc w Dark Amber & Ginger Lily z czarnym kardamonem, czarną orchideą i japońskim kadzidłem Kyara. Totalnie szykowny i wyjściowy. I przez chwilę trzymający mnie w garści.

Kończę już podróż przez perfumy i przechodzimy do linii aromatów domowych: sprejów do pościeli, świec zapachowych, perfum do pomieszczeń, linii kąpielowych (można zamówić w Jo Malone London całą oprawę zapachową na wesele czy inne specjalne wydarzenie). Jo Malone poleca, aby zapachy nakładać warstwowo. Wspomniany przeze mnie Orris & Sandalwood możesz łączyć z balsamem Blackberry & Bay, wtedy wyda się świeższy, albo z Mimosa & Cardamon, jeśli chcesz, aby był ciut cieplejszy. Na koniec pani Sara robi mi masaż dłoni z linią pielęgnacyjną i miesza zapachy. Czuję się jak na zapachowej didżejce. Wszystkie aromaty, które dziś mi się spodobały miksujemy i nakładamy na skórę dłoni, nadgarstków i przedramion. Jestem cudownie upojona zapachami.

Podchodzę raz jeszcze, jak ten ćpun do kontuaru z perfumami i wracam do mojego sklepiku z galanterią skórzaną w Sienie. I znów świeci słońce, myślę o kawie i lodach, za chwilę będziemy szukać miejsca na obiad i cieszyć się naszym Dolce Vita!

Jo Malone London daje tak szeroki wybór kompozycji, że nie znam osoby, której mogłyby się nie spodobać. Przynoszę do domu flagowy zapach marki, czyli Lime Basil & Mandarin, który otrzymuję w prezencie i rozpylam go najpierw w powietrzu, a później na nadgarstku mamy, którą mdlą i wywołują migrenę niemal każde perfumy. Widzę jej uśmiech i to jak rozmarzona wwąchuje się w skórę orzeźwioną zapachem letniej lemoniady i wiem, że nawet jej nie muszę do niego przekonywać. Jest zakochana po uszy.

Ale dość poezji, bo pod moim postem na instagramie pojawiły się pytania i wątpliwości. Przetestowałam też dla Ciebie i dla siebie samej – żeby nie bić piany trwałość JML – i zapachy utrzymują się na skórze przez wiele godzin. Te o mocniejszych komponentach, jak wspomniane przyprawy, drzewo czy korzenie, są zdecydowanie bardziej trwałe. Natomiast mandarynka, bazylia i cytryna najdłużej pozostają w moich włosach i na poduszce – pewnie z powodu tej chmury, którą rozpyliłam po wejściu do domu. Nie są jednak aż tak intensywne jak tuż po użyciu. Tego od nut hesperydowych (cytrusowych) nie można wymagać, bo one ulatniają się dość szybko. Ale cała skóra i włosy pachną mi cudnie i czuję się jak skąpana w trochę angielskim, trochę egzotycznym ogrodzie. I chyba nie chce mi się stamtąd wracać…