Mój każdy dzień przypomina maraton. Albo gonitwę. Rano staram się zdążyć ogarnąć Teo przed wyjściem do przedszkola, pogadać z Michałem, czytając przy tym Biance książeczki i bawiąc się z nią Lego. W tak zwanym między czasie wstawiam kawę, wypakowuję lub pakuję zmywarkę (jeśli nie zdążyłam tego zrobić wieczorem), pakuję obiad mężowi do pracy, szykuję śniadanie, sprawdzam mejle, a kiedy tylko przychodzi moja mama, która opiekuje się Bianką, wskakuję pod prysznic i tam…zatracam się.
Wiem, że tracę mnóstwo czasu w łazience, ale to jedyny moment w ciągu dnia, kiedy to robię. Zupełnie się poddaję i relaksuję. Chociaż, jak zaczynam o tym myśleć, to chyba znajduję znacznie więcej czasu na lekkie marnowanie czasu, a wydawałoby się, że jestem superzorganizowaną mamą pracującą!
Po śniadaniu i wspomnianym prysznicu – znikam w literkach, zdjęciach i artykułach. Nie ma mnie dla świata – no, może poza Bianką, która jeśli tylko potrzebuje przytulenia ma pełny dostęp do ramion mamy:) I zamieniam się w maszynę do pisania. Co trwa średnio do 15-stej. Ale w kolejnym tak zwanym między czasie, wstawiam zupę, odkurzam, układam zabawki, wstawiam pranie, ściągam pranie i robię milion innych rzeczy, które robią matki i żony na całym świecie. I co najlepsze – wyrabiam się ze wszystkim, choć mam wrażenie, że pędzę jak dzika. Jak znajduję na to czas? I jak to było kiedyś, kiedy siedziałam od 8 do 17 lub od 10 do 18 w redakcji, że ledwo ogarniałam napisanie tekstów i przychodziłam do domu zmęczona jak koń po westernie?
Kiedy się dłużej nad tym zastanawiam nasuwa mi się jedna odpowiedź: to kwestia organizacji tytułowego CZASU. W biurze jesteś zależna/zależny od wielu osób. Wypijasz z nimi kawę, w porywach do trzech kaw, jesz lunch czy drugie śniadanie, idziesz na fajkę lub do sklepu po wodę, chusteczki, bułkę (niepotrzebne skreślić). A następnie siadasz do pracy i wtedy szef wzywa cię na spotkanie/zebranie/kolegium/prezentację i tak dalej. Wychodzisz na spotkania, konferencje, odbierasz służbowy telefon. I wtedy twój czas na pracę znakomicie się kurczy. Jak wełniana czapka Balmain dla H&M, która przez przypadek wpadła mi do pralki nastawionej na 60 stopni.
Kurczy się tak, że się nie wyrabiasz. Co robisz? Zabierasz pracę do domu, albo siedzisz po godzinach. I wtedy masz wrażenie, że znalazłaś się w błędnym kole. Brakuje ci czasu na domowe rzeczy, takie jak gotowanie, sprzątanie czy nawet siedzenie na czterech literach na kanapie. Jesteś wyczerpana i pozbawiona energii.
Kolejny dzień zaczynasz więc od kawek, żeby nabrać siły i ochoty, żeby cokolwiek zdziałać. Koło się zamyka i masz kolejny mało produktywny dzień w biurze. Zrozumiałam to dopiero, kiedy zostałam pozbawiona biurka i komputera, a mojemu byłemu szefowi jestem za to dozgonnie wdzięczna! W domu robię znacznie więcej, jestem panią własnego czasu, nikt nie zawraca mi głowy bzdurami, zebraniami i obgadywaniem strategii. Mogę też współpracować z różnymi osobami, cieszyć się ze spotkań, z wyjść na konferencję, z których wreszcie nie pędzę jak nienormalna do biura, tylko spacerkiem idę do tramwaju czy piechotą do domu. Doceniam każde wyjście, każdy spacer po syna do przedszkola, spotkanie z koleżankami z branży i spoza branży. Bardziej koncentruję się na drobiazgach życia codziennego. A te, jak się okazuje są właśnie najważniejsze!
Ale dość bicia piany. Freelance ma też gorsze strony, o których dziś nie będę pisać, poza wspomnieniem jednej. Jeśli się nie zorganizujesz, to nic nie zdziałasz, a w związku z tym – nie zarobisz na życie. Ja wciąż nie mam poukładanych pod linijkę ubrań w szafie, posegregowanych ubranek po dzieciach do wydania i całej reszty rzeczy, na które zwyczajnie – brakuje mi czasu. Natomiast czuję, że żyję! Że nie jestem tylko maszynką do pisania, ale i kobietą, mamą, żoną, domatorką i aktywną laską, która pomimo, że niewyspana i z worami pod oczami, ma na niemal wszystko czas (i ma na gospodarowanie tego czasu środki: na wyjścia, wyjazdy i małe przyjemności). I może za to podziękować jedynie sobie samej. I już wiem, że czas to pieniądz. A odkąd pracuję na własny rachunek, a nie żyję z ciepłej posadki, czuję to znacznie mocniej!
Na napisanie tego tekstu wpadłam dzięki koleżance, która poinformowała mnie o akcji na Śląsku. „Oswój Czas” to projekt realizowany w ramach ogólnopolskiej olimpiady projektów społecznych „Zwolnieni z Teorii”. Organizatorami są trzej maturzyści Bartosz Cieśla, Bartłomiej Gieszczyk oraz Wiktor Radwan, uczniowie I LO im. Jana Smolenia w Bytomiu. W ramach projektu realizują wykłady dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Każdy z nich, składa się z dwóch części, których wspólnym mianownikiem jest CZAS. Dają odpowiedź na szeroko rozumiany problem marnowania czasu przez młode osoby.
Podczas wykładu, uczniowie poznają podstawy sprawnego zarządzania sobą w czasie i sprawdzone techniki organizowania swoich zadań, dzięki którym mogą efektywniej się uczyć! Wykład prowadzi Maciej Westerowski reprezentujący Strefę Dobry Start w Katowicach.
Czas pojawia się również w drugiej części wykładów. Jest nią prezentacja dotycząca rozpoznawania udarów mózgu (o których wiemy niewiele). Czas reakcji na objawy w przypadku tego schorzenia, jest głównym wyznacznikiem skuteczności w późniejszym leczeniu. Do tej pory odbyło się 13 wykładów, w 4 różnych miastach na Śląsku, których wysłuchało 1400 uczniów szkół ponadgimnazjalnych.
Pomysł wydał mi się i ciekawy i inspirujący. Doszło też do mnie to, że najbardziej tracimy czas, kiedy próbujemy robić zbyt wiele rzeczy jednocześnie. Dziś starałam się i posprzątać kuchnię i wstawić obiad wstawiając jednocześnie pralkę i odpowiadając na mejla. Efekt był taki, że dopóki nie wyznaczyłam sobie kolejności zadań i każdego z nich nie doprowadziłam do końca, dopóty biegałam w chaosie zestresowana, że mam za mało czasu, żeby się ze wszystkim wyrobić…
Podobnie jest z nauką, pracą, przygotowywaniem się do wyjścia, i tak dalej. I co najlepsze, z czasem w roli głównej – kiedy jego organizacja wchodzi ci w krew, zaczynasz zyskiwać coraz więcej wolnych sekund, minut, godzin, chwil dla siebie i swoich bliskich (lub na swoje hobby, na które wydawało ci się, że nie masz czasu). Ten blog jest tego namacalnym dowodem. Nigdy nie miałam na niego czasu, albo nie potrafiłam go znaleźć. Ale od momentu, kiedy pokonałam strach przed uciekającym przez palce czasem – wszystko stało się łatwe i osiągalne.
Dziś już wiem, że możesz mieć wszystko w ciągu jednej doby, ale pod jednym warunkiem: sama lub sam sobie to zorganizujesz i umieścisz w czasie. Wtedy znajdziesz chwilę i na przyjemności i na „tracenie czasu”, które jest de facto relaksem, potwornie potrzebnym dla mózgu, żeby dać mu odpocząć a tym samym – pracować efektywniej, i na ludzi bliskich i na rodzinę i na obowiązki. Wystarczy się tylko zorganizować i chwycić czas we własne ręce:)
Comments are closed.