Dawniej wszystko, co miało metkę eko, kojarzyło mi się z przaśną szatą z drapiącego materiału i stylizacją rodem z Janka Muzykanta lub osady Biskupin. Dzięki temu, że pomagałam siostrze w stawianiu pierwszych kroków jej eko-marki modowej, poznałam tajniki wybierania, poszukiwania, farbowania i obrabiania materiałów. Dowiedziałam się wielu rzeczy, o których wciąż za mało się mówi. To, co na siebie zakładasz, każde majtki, koszulka czy sweter – może być mniej lub bardziej naturalne, mniej lub bardziej nasycone substancjami chemicznymi (które wnikają we włókna na każdym etapie od wzrostu rośliny po wykończenie materiału) i mniej lub bardziej sprzyjające zdrowiu nie tylko twojemu, ale i planety, na której żyjesz. Jakie to ma znaczenie? Ogromne!
– Dlaczego to jest takie drogie? – pytają zwykle klienci lub potencjalni klienci producentów lub projektantów odzieży ekologicznej lub odnawialnej. Chcesz poznać powody?
- po pierwsze: materiał jest droższy, gdyż np. uprawa organicznej bawełny jest mniej wydajna niż tej zwykłej – nie raz pół plantacji zjadają szkodniki – nie wolno używać chemicznych środków, które je odstraszają lub po prostu – zabijają, ale masz tutaj pierwszy punkt na korzyść tej organicznej bawełny – nie wnika w nią cała syfiasta chemia, w tym pestycydy i inne środki owadobójcze
- po drugie: jego obróbka (tego materiału) jest droższa od koloryzacji po samo wykończenie. Znacznie prościej i taniej jest chlusnąć „czystą, żywą chemią” niż stosować naturalne lub ekologiczne środki do wykończenia materiału (zastanawiałaś się kiedyś nad bielą białego t-shirta? Dzianina bawełniana odcienia śnieżnej bieli z natury nie ma. Osiąga taki kolor dopiero po dodaniu wybielaczy)
- po trzecie: uszycie jest droższe niż w przypadku odzieży konwencjonalnej, nie wspominając o sieciówkach. Małe marki odzieżowe nie szyją w tak zwanych sweat shopach, czyli fabrykach, w których łamane są prawa człowieka, ludzie nie mają godziwych warunków lub np. pracują w nich dzieci; szycie odzieży w Europie już jest wartością dodaną – nie wspierasz wyzysku dzieciaków i biednych sponiewieranych w haniebnych warunkach ludzi, nie masz na sumieniu czyjejś krzywdy, a co więcej, możesz nawet spotkać panią Ewę czy Krysię, bo mieszkają i pracują niedaleko Łodzi. Tu kolejny punkt im plus: wspierasz lokalny biznes. Nie światowego potentata, który nie zna swoich pracowników, tylko osoby z imienia i nazwiska.
A po czwarte i dziesiąte, tych pozytywnych aspektów jest znacznie więcej. Jeśli kupujesz ubranie nieco droższe niż to z taniego sklepu, wybierasz jeden zamiast pięciu t-shirtów. Nie zapychasz więc szafy, ani nie zaśmiecasz ziemi. Większość z nas (ja również, żeby nie było, że uważam się za alfę i omegę) ma zbyt dużo ubrań. Sama przynajmniej raz w sezonie wyrzucam wszystko ze swojej szafy i selekcjonuję rzeczy, które noszę naprawdę i oddzielam od tych, których nie założyłam przez ostatni rok. Prawdopodobnie już ich nie założę nigdy. Robię megapakę i oddaję biednym. A to co zostaje, nagle znowu zaczynam nosić, bo sobie o tym przypominam, kiedy w szafie robi się więcej światła.
Mam swoje ulubione, szlagiery, które wracają jak refren do moich stylizacji, ale przyznaję, że mam też wiele bezsensownych, po które nigdy nie sięgam. Bo albo dałam się ponieść trendowi, który szybko mi się znudził, albo namówić komuś, kto był ze mną na zakupach.
I wiem po sobie, że akurat te droższe ubrania, których nie kupiłam po taniości, najczęściej noszę. Powód: zastanowiłam się zanim włożyłam je do koszyka. Przemyślałam sprawę czy warto, przymierzyłam i przespałam się z tematem. I to jest kolejny punkt, który zaliczyłabym na korzyść slow lub eko fashion. Ktoś, kto projektował moją bluzę czy sukienkę, zastanawiał się nad jej zaprojektowaniem, wybierał materiał, nadruk, szukał szwalni. A ja szukając i mierząc, zastanawiałam się czy warto kupić jedną zieloną sukienkę czy trzy w różnych kolorach. Wybrałam tę zieloną i noszę ją od trzech sezonów. Dziwnym trafem w każdym sezonie ta zieleń się broni.
Z resztą, współczesna moda tym różni się od tej sprzed pięciu czy 10 lat, że nie ma tak restrykcyjnych zasad odnośnie tego, co jest modne, a co nie jest. I bardziej niż trendy, liczą się styl i dopasowanie ubrania do ciebie i twojej osobowości. Nie masz w nich wyglądać jak przebieraniec, choćby to oznaczało, że nie masz nosić podartych dżinsów i koszulki z palmą czy ananasem, które dziś noszą po prostu wszyscy. Co z tego?!? Przecież tobie akurat może być znacznie lepiej w klasycznej białej koszuli bez palmy i w rurkach w odcieniu ciemnego indygo. Bez dziur i poszarpanej struktury. Albo w dzwonach czy boyfriendach.
Ale wracam do mody eko. Dzięki Starseeds poznałam różne materiały. Nie tylko wspomnianą już bawełnę ekologiczną czy wiskozę z bambusa, ale i pokrzywę, czy materiały jeszcze bardziej eko. Czyli te, które powstają z rzeczy przetworzonych. Jak dzianina s.cafe, która pochodzi z przetworzonych fusów po kawie ze Starbucksa. Przypomina z wyglądu i dotyku lycrę, ale nie pocisz się w niej. A przynajmniej znacznie mniej niż w zwykłej lycrze i nie czujesz brzydkiego zapachu – to zasługa umiejętności pochłaniania zapachów przez kawę. Moja siostra szyje z tego materiału legginsy – genialnie skrojone, dopasowane do kobiecej nogi oraz sportowe staniki. Trzymają biust, ale nie uwierają, ani nie upijają podczas ćwiczeń. Raz założysz i już nie będziesz chciała zdjąć! Komfort i wygoda są nieporównywalne z żadnym innym biustonoszem, który kiedykolwiek nosiłam. I potwierdza to każda kobieta, która taki stanik przymierzy i spędzi w nim kilka godzin.
Spodobała mi się również idea kostiumów kąpielowych marki Drive Me Bikini – stworzonych z plastikowych butelek i innych śmieci, które zanieczyszczają morza i oceany – jeśli mam je zjeść w rybach czy pomiędzy nimi pływać, to wolę założyć kostium z nich uszyty! Przetworzone na lycrę, która wygląda jak zwykła, są według mnie doskonałym przykładem kierunku, w którym powinna pójść współczesna moda. Przetwarzania, recyklingu, jakiejś głębszej myśli niż tylko naprodukowanie i zasypanie świata kolejnymi szmatami, które wylądują na śmietniku. Wiesz, że najbardziej ekologicznym materiałem jest właśnie poliester z recyklingu? Przetwarzanie bawełny nie opłaca się nikomu, natomiast jeśli śmieci, których produkujemy dziesiątki kilogramów, można przetworzyć na przedmioty, które da się ponownie wykorzystać – jestem za!
Eko-moda, to nie tylko materiały blisko natury, pozbawione niepotrzebnej chemii, ale i dzianiny, które powstają z recyklingu. Eko-moda to również idea nie kupowania stu rzeczy rocznie, tylko ograniczenia się do tych, które naprawdę lubisz, będziesz nosić i które pasują do ciebie, a nie do bieżących trendów. Wreszcie, eko-moda to myślenie, kto za nią stoi, kto szyje, tka, dzierga, projektuje.
Czy ten wpis jest moim apelem, żeby nie kupować ubrań w sieciówkach? Niestety sama to robię ze względu na cenę chociażby ubrań dla dzieci, ale coraz mniej mi się to podoba. Ubrania po kilku praniach, a piorę co najmniej 2 pralki dziennie – wyglądają jak szmaty do wycierania podłogi. Wychodzi jakość uszycia, kroju i materiału, z którego zostały zrobione. Bawełna w tanich koszulkach robi się sztywna lub rozłazi się na boki i rzecz traci kształt.
Materiał ma ogromne znaczenie, o czym przekonałam się będąc w ciąży, kiedy powyrzucałam na zawsze wszelkie sztuczności drapiące, niewygodne i ugniatające ciało. `Chodziłam głównie w legginsach z organicznej bawełny i w staniku bambusowo-bawełnianym oraz koszulkach Starseeds. To były jedyne rzeczy, które nie podrażniały mojej skóry i nie drażniły zmieniającego kształtów ciała. Ciąża to właśnie ten czas, kiedy zaczynasz myśleć o tym, co zakładasz na siebie i świadomie lub mniej świadomie wybierasz rzeczy, które są wygodne. Okazuje się, że materiał może być milszy dla skóry, że szwy nie muszą odciskać się na ciele, a koszulka czy sukienka po kilku praniach sztywnieć.
Ale po urodzeniu dzieci ta tendencja ze mną została. Kiedy mam założyć niewygodną sukienkę czy spodnie, w których być może wyglądam ładnie i zgrabnie, wybieram rzeczy wygodniejsze. W domu noszę dresy lub legginsy z miękkich, miłych dla skóry materiałów. Odrzuciłam wszelkie drapiące skórę koronki (nie znoszę kiedy coś odciska mi się na skórze) i inne ozdobniki. Mam jeden cekinowy sweter po babci i kilka sukienek vintage, które są dyżurnymi kreacjami na wielkie wyjścia. Wyznaję zasadę, że jeśli coś jest niewygodne i drapie, to po prostu nie jest dla mnie. Niech inni się pocą, męczą i duszą w fiszbinach i krynolinach. Ja tego już nie potrzebuję:)
Uważam natomiast, że każdy z nas małymi krokami może być bardziej eko. Nie kupować tylu niepotrzebnych rzeczy, zastanawiać się nad pochodzeniem materiałów i ich kolorów i nad tym, kto i w jakich warunkach szyje ubrania, które się wybiera. Warto wspierać małe brandy, które poświęcają dużo uwagi na całokształt projektowanych przez siebie rzeczy. I warto być eko, bo to, co zostawimy po sobie na ziemi, będzie tym, co zastaną nasze dzieci i dzieci ich dzieci.
Do końca sierpnia można dotknąć, przymierzyć, wybrać i kupić ubrania Rekh & Data z hinduskiej bawełny z naturalnymi nadrukami oraz ubrania Starseeds, kostiumy Drive Me Bikini i biżuterię ręcznie robioną Kasi Wójcik w pop-up shopie przy ul. Siennej 43 a, w samym sercu centrum Warszawy.
Comments are closed.