Kolejny raz w mojej karierze młodej matki przeżyłam apogeum niewyspania. 3 doby bez snu, to absolutne maksimum, które jest w stanie przetrwać mój organizm. Później zaczynają mi wysiadać głowa, skóra i system odpornościowy. Moja trzecia noc czuwania wyglądała tak, że Bianka po mnie chodziła płacząc co chwilę, że chce do swojego domku, a Teo który śpi na podłodze na materacu tak wysoko kopał nogami, że ja dostawałam po biodrach i po łokciach kuksańce.
Gdyby ktoś kiedyś sfilmował, albo zaprosił na scenę moje dzieci w trakcie ich „spania” przypominałoby to występy akrobatów z cyrku. Mała robi przewroty o 180 stopni, wierzga nogami, a pazurami wbija się w moją skórę i próbuje z niej coś ciekawego wydrapać. Ostatnio ma motyw małpki i zasypia ciągnąc Teo (swojego starszego brata) za ucho. Ucho jest fajne. Trochę się trzęsie, bo ma chrząstki, a przy tym jest wykończone pluszowo, jak zabawka. Można więc je miętosić, szczypać, składać w pierożek i wyrywać – dopóki brat się nie wścieknie. Mamie lepiej jest sprawdzić uzębienie – ma więcej zębów niż Teo, a w dodatku są wielkie, a niektóre kłują. Natomiast kiedy zaczyna grzebać mi w szczęce nocą, nie ma siły – budzę się. Po zębach zaczyna się wyrywanie ust, a później wgniatanie gałek ocznych. Sadyzm nie zna granic, a na moje auaaaaa, reaguje płaczem, który stawia wszystkich na nogi.
Teo za to ma przerośnięty trzeci migdał, który kilka razy udało nam się uratować przed wycięciem, ale problem wraca, a wraz z nim chrapanie i kopanie. W Toruniu śpi na podłodze na materacu, jakieś 30 cm niżej niż ja i Bianka. Ale kopie tak, że się budzę. Jakby tańczył kankana. Noc z tą dwójką przypomina maraton. Sama nie wiem, jak ja ten tydzień przeżyłam.
Ale rano moja przyjaciółka z podstawówki i Liceum, Bogusia wysłała mi zdjęcie swojej rocznej Lenki, które było najlepszym komentarzem do moich skacząco – tańczących dzieci. Obie nogi za szczebelkami łóżka i pozycja odwróconego nietoperza absolutnie mnie ujęły. I zadziałały jak balsam na moją zmęczoną duszę. Nie tylko moje dzieciaki w nocy szaleją i nie tylko moje dzieciaki w nocy biegają.
Zastanawiam się jednak jak niesamowitym organizmem jest ciało dziecka, które w 10 minut drzemki jest się w stanie zregenerować i mieć tyle energii, żeby biec kilka kilometrów. Dorosły czegoś takiego nie potrafi. Stare komórki potrzebują 7-8 godzin dziennie, żeby w ogóle mieć siłę się podnieść. Ja wczoraj, korzystając z faktu, że przyjechał do nas na weekend Michał, poszłam spać o 21.
Słyszałam tylko jak mała urzęduje do 22:15 i śpiewa po włosku przebój z kempingu Veo Veo. Cały – chyba wynajmę panią od włoskiego, bo skubana łapie w lot. A później odpłynęłam w kołdrę poduszkę i aspirynę, którą wzięłam myśląc że już jestem chora tak bardzo wieczorem bolała mnie głowa.
Chora nie jestem. Ale zmęczona byłam mocno, skoro dziś ani kankan Teodora, ani łażenie i dentystyczno-sadystyczne ruchy małej, nie zrobiły na mnie wrażenia. Spałam jak zabita. Słyszałam i czułam, że coś się wokół mnie dzieje, ale niespecjalnie mi to przeszkadzało w śnie zimowym. Dziś wstałam jak brylant. No, może trochę potłuczony brylant i nie pierwszej przejrzystości. Wreszcie odżyłam. A dzieci, które cały tydzień wstawały o godzinie 5:50 w porywach do 6:16, dziś przy tatusiu… wstały o 8:07 i 8:50. I gdzie tu jest sprawiedliwość?
Comments are closed.