Dość narzekania na problemy z rozszerzonymi porami! Właśnie testowałam bardzo przyjemny zabieg, który nie dość, że nie boli, trwa kilka chwil, to na dodatek przynosi efekty już po jednym razie. Na czym polega Geneo?
W warszawskiej Medestetis jest taki wachlarz zabiegów, że naprawdę jest w czym wybierać. Natomiast ja medycynę estetyczną lubię, ale z pewnym dystansem. I kiedy dowiedziałam się o zabiegu, który nie polega na powiększaniu, zmniejszaniu czy zmienianiu czegokolwiek w rysach twarzy, tylko w strukturze skóry, postanowiłam spróbować.
Na punkcie mojej skóry mam kompletnego bzika i wiem, że często przeginam z testowaniem różnych rzeczy, od kremów po zabiegi. Natomiast ten akurat jest godny polecenia. Jak wygląda?
Geneo to zabieg podczas którego skóra jest delikatnie złuszczana (świetny po wakacjach) na dwa sposoby. Pierwszym z nich jest preparat z kwasami: m.in. azelainowym (świetne działanie antyzaskórnikowe, o czym każda osoba stosująca Skinoren doskonale wie), a drugim jest działanie głowicy, która delikatnie peelinguje naskórek, a przy tym poprawia dotlenienie i ukrwienie. Głowica Geneo wprowadza w skórę bąbelki powietrza z dwutlenkiem węgla, który zwiększa ilość tlenu w skórze.
Oczywiście zabieg można dopasować w zależności od kondycji i rodzaju skóry (zabieg ma działanie odmładzające, rozjaśniające i odżywcze). Kosmetolog Kinga Walo, dopasowuje go do mojej skóry i jej pierwszej potrzeby, jaką jest w tym momencie zwężenie porów i wprowadzenie do głębszych warstw skóry powietrza oraz składników aktywnych, które ją nawilżą i odżywią.
Najprzyjemniejsze jest to, że zabieg trwa około 45 minut, podczas których kosmetyczka nakłada na połowę twarzy preparat z kwasami i traktuje jej powierzchnię natleniającą głowicą. A następnie robi dokładnie to samo na drugiej połowie twarzy. Preparat delikatnie się pieni i może dostać się na szyję czy do uszu. U mnie już na początku zabiegu odczuwalne było lekkie pieczenie, ale z czasem skóra przyzwyczaiła się i było już tylko miło i przyjemnie!
Efekt widać najlepiej kiedy pół twarzy mam już po zabiegu (patrz: lewa strona na zdjęciu). Cera jest rozświetlona, pory obkurczone, koloryt jaśniejszy i bardziej jednolity, a czerwone naczynka – mniej widoczne. Minusy? Zabieg jest tak przyjemny, że mógłby trwać dłużej! Przypomina bardzo przyjemny masaż twarzy i szczerze mówiąc nie pogniewałabym się leżąc z miziającą głowicą przez kolejne pół godziny… Ale to zapewne jest jego ogromną zaletą. Twarz może być lekko zaczerwieniona, choć u siebie zaobserwowałam wręcz odwrotny efekt: rozjaśniona i rozświetlona bez podkładu. Można więc Geneo zapisać do tzw. zabiegów typu lunch time i wykonywać go nawet między spotkaniami. Czego przy peelingach (zwłaszcza retinolowym) nie polecam, a raczej stanowczo odradzam. Rumień, który może się utrzymać po peelingu czasem wygląda strasznie, o czym już mogliście u mnie przeczytać i to zobaczyć. A po Geneo nie powinno się wychodzić na słońce bez filtra, ale to oczywista oczywistość.
Dziś, dzień po zabiegu zaskórników wydaje się mniej, skóra wciąż jest bardziej rozświetlona niż kiedykolwiek, pomimo, że pół nocy nie spałam (niestety nie balowałam na imprezie, tylko lulałam ząbkującą Biankę), a pory węższe mimo upału. Nie omieszkam więc zapisać się na kolejny Geneo! Na zdjęciach widzicie mnie bez podkładu i do ich zrobienia nie użyłam żadnego filtra, więc skóra wygląda naprawdę zacnie:) Polecam!
Comments are closed.