Kosmetyki naturalne przeszły przez ostatnich kilka lat największą ewolucję i wywołały rewolucję w podejściu do pielęgnacji. I nie tylko. Od soboty testuję Boho Green Makeup i nie mogę się nadziwić, że „zielony” kosmetyk może dawać efekt identyczny jak produkty syntetyczne. A przy tym zupełnie inaczej współpracować ze skórą.

Dobry podkład

Pierwszym kosmetykiem kolorowym, który dla mnie jest najważniejszy z uwagi na niekończące się problemy skórne – nomen omen zwykle wywołane kosmetykami do makijażu – jest oczywiście podkład. Mam swój ulubiony, którego tubka właśnie mi się skończyła, a o którym można przeczytać we wpisie Krok po kroku makijażu rozświetlającego, który nie uczula.

Dlatego kiedy poznaję kilka tygodni przed świętami markę Boho Green Makeup od razu komunikuję, że większość kosmetyków naturalnych do makijażu mnie po pierwsze – uczula, po drugie – podrażnia skórę, a po trzecie – wywołuje nadprodukcję sebum, a co za tym idzie: oślepiający blask skóry, zaskórniki i stany zapalne.

Natomiast Podkład w Kompakcie Boho Green testuję dopiero od tej soboty. Opakowanie jest maleńkie, lekkie, a produkt ma bardzo nietypową jak na kompakt konsystencję – myślałam, że to lekki korektor rozświetlający. Idealnie ślizga się po skórze, zawiera naturalne i organiczne olejki oraz woski – obawiam się więc, że będę lśnić jak księżyc w pełni. A tu niespodzianka! Kosmetyk stapia się ze skórą, w przeciwieństwie do wszelkich podkładów matujących, nie załamuje się w zmarszczkach (oczywiście dlatego, że ich nie mam ;)) ani nie podkreśla rozszerzonych porów (kilka razy już mówiłam, że je mam, więc nie ma co udawać ideału).

Pachnie dość intensywnie cytrusowo, więc mam jazdę, że na bank mnie uczuli i podchodzę do niego tym bardziej jak do jeża. Ale czytam co zawiera i naprawdę nie jest źle: olej słonecznikowy, wosk z wilczomlecza, wosk z brzoskwini, oliwę z oliwek i olej ze skórki grejpfruta – to on daje taki zapach. Nakładam go palcami na twarz i zachwyca mnie to, jak skóra wygląda po kilku minutach – jakbym się w ogóle nie pomalowała, a obudziła z idealną cerą. Nie widać, że noszę podkład!

W miejscach, które wymagają większego krycia, nakładam nieco większą warstwę, ale po kilku minutach olejki pod wpływem ciepła skóry wyparowują i efekt naturalnej cery jest totalny! Zbieram same komplementy, choć nocami nie śpię, bo dzieciaki intensywnie przejmują nasze „małżeńskie” łoże.

Świetne jest też to, jak skóra wygląda przez cały dzień. Nie ma skorupy, rozszerzonych naczyń i widocznych porów. Po prostu, naturalna skóra bez niepotrzebnej tapety. Natomiast jest to efekt, który zachwyci entuzjastkę nagiej lub pseudo-nagiej skóry, jaką jestem ja, ale z pewnością nie zadowoli miłośniczek kryjących podkładów typu Born This Way Too Faced czy Double Wear Estee Lauder – to nie jest produkt dla ciebie, jeśli właśnie po takie fluidy zwykle sięgasz.

Od rzęs do ust

Na drugi ogień biorę tusz do rzęs. I przyznaję, że nie zachwyca mnie jego opakowanie. Choć ma przypominać bambus – przynajmniej tak mi się kojarzy – sprawia trochę wrażenie taniego produktu, albo próbki. Ale przyznaję, że tusz Volume & Green Boho Green Makeup jest ok, chociaż nie dla mnie. Sprawdza się do makijażu dziennego, natomiast położony bez cieni, na sam olejkowy podkład, po kilku godzinach zamienia się w pandę. A po drugie, niestety, jest coś w tym tuszu, co podrażnia skórę na moich powiekach. Nie mam pojęcia co, bo lista składników INCI jest dużo dłuższa niż podkładu. I dziś pomalowałam się moim starym, sprawdzonym tuszem i po raz pierwszy od soboty nie szczypią mnie oczy. Także tusz nie zdobył mojego serca.

Za to róż – wręcz przeciwnie! Fard a Joues Boho Green Makeup w kolorze nr 04 Rose ma pudrowe wykończenie, opalizujący kolor morelowego różu i świetnie się trzyma na skórze. Nie piecze, nie uczula, nie powoduje zaskórników. W duecie z kompaktem stanowi świetny team.

Na deser – szminka Boho Green Makeup. Na zdjęciu po oczach bije piękna karminowa czerwień (na żywo wpada bardziej w wiśnię) w kolorze nr 105 czyli Tapis Rouge – będzie idealna do lekko opalonej skóry (do jasnej, zimowej daje radę, ale lepiej wygląda nakładana opuszką palca. Wgniatam ją w usta i wyglądają supernaturalnie, na nawilżone i lekko podkręcone kolorem. Natomiast zakochuję się w kompletnie mi obcym do tej pory kolorze Rose Anglais nr 404. To perłowy chłodny róż (mam go na ustach na zdjęciach). Robi coś niesamowitego z ustami. Opalizuje – zgodnie z trendami, które powoli pokazują matowym pomadkom środkowy palec (choć moim zdaniem zawsze się znajdą amatorki matu), nawilża i odżywia usta i sprawia, że są całuśne i pachną skórką od grejpfruta. Przyzwyczajam się do tej szminki tak, że traktuję ją jak balsam nawilżający do ust zapominając zupełnie o stosowaniu moich ulubionych rasowych pomadek w mocnym wyrazistym kolorze.

Wady i zalety makijażu naturalnego

Podobnie, jak z makijażem ze zwykłych, syntetycznych komponentów można się zawsze do czegoś przyczepić w tym z naturalnych składników. Francuzi, którzy stworzyli Boho Green Makeup, z pewnością chcieli nadać mu jak najbardziej naturalny charakter – stąd kartonowe opakowania. Mam mieszane uczucia. Co prawda lubię lekkość opakowań podkładu i różu, nie mam nic przeciwko pomadce, ale jak już wspominałam – zielony tekturowy tusz jest dla mnie mało zachęcający. Natomiast opakowanie lakieru wygląda ekstra luksusowo. Lakieru – przyznaję jeszcze nie testowałam, bo po trzech manikiurach hybrydowych zrobiłam sobie przerwę od używania czegokolwiek poza olejkami do pielęgnacji paznokci. Ale na węch, to lakier Boho Green Makeup ma mój ulubiony zapach cukierków Ice Fresh;) i naprawdę piękny kolor byczej krwi.

Konsystencje są zaskakująco dobre w Boho Green Makeup  i  w porównaniu ze zwykłymi produktami do makijażu – życzyłabym każdej firmie produkującej kolorówkę takiego podkładu, który tak wygląda i działa na skórze – i z tymi naturalnymi. Kilka lat temu do Polski wprowadzono makijaż amerykański Emani, o bardzo podobnym koncepcie i również z naturalnych składników. Konsystencje są akurat najsłabszą ich stroną i zarówno podkłady, jak i szminki czy cienie nie mają dobrych kolorów, albo na słowiańskiej cerze wyglądają niezbyt naturalnie i pięknie.

Trwałość podkładu Boho Green Makeup mnie bardzo cieszy, ale nie mogę tego samego powiedzieć o tuszu do rzęs, który jest ewidentnie nie w moim typie. Marzy mi się przetestowanie kredek do oczu – dla alergika to potwornie ważne, żeby nie uczulały, a także cieni do powiek w innym niż blady róż kolorze. Jest odpowiedni do rozjaśnienia wewnętrznego kącika, ale na co dzień jeśli sięgam po cienie to po to, żeby było je widać. Ten kolor nie jest z mojej bajki.

Nie mam żadnych zastrzeżeń do składników – nie są w stu procentach organiczne, ale zawierają masę certyfikowanych wosków, olejków i wyciągów z roślin. Nie mam również do cen, które są bardzo przyjemne dla portfela, bo za najtańszy produkt Boho Green Makeup zapłacisz 20-kilka, a za najdroższy ok. 60 zł. Cieszę się, że Polki mają dziś wybór i mogą sięgać niekoniecznie po czystą żywą chemię, ale i lżejsze produkty. I mam nadzieję, że coraz więcej Polek polubi bardziej naturalny wygląd cery, zamiast tapety z odpadającymi warstwami i narastającymi pod tym zmianami trądzikowymi. Liczę na to w 2018!