Przepis na hit świąteczny lub wakacyjny: prosty bit, melodia wpadająca w ucho szybciej niż mucha i atrakcyjna wokalistka lub wokalista. Przepis na hit kosmetyczny: produkty do makijażu, do tego ładne opakowania a na dodatek gwiazda, która je zaprojektowała i które rzeczywiście kojarzą się z jej wizerunkiem. Dlatego do kolekcji Gigi Hadid podchodziłam jak do jeża. Czy słusznie?
Recepta na sukces
Zanim poznałam kolekcję makijażu Gigi Hadid dla Maybelline New York, podziwiałam opakowania w mediach elektronicznych. Są inne niż większość kosmetyków do makijażu: cieliste (lub jak kto woli: nude), matowe, ale z holograficznym logo i proste. Sama Gigi Hadid , która podzieliła kosmetyki na kolekcje New York Glam i California Glow, słynie z bezpretensjonalnego stylu w makijażu i uczesaniu, które są kopiowane przez dziewczyny na całym świecie. I albo nosi makijaż z mocnym okiem i resztą w stylu nude, albo wyrazisty kolor ust i delikatne oko. Ale nie kojarzy się w ogóle ze zbyt dużą ilością produktów do makijażu, warstwami, „contouringami” i całą resztą warstw. Jak na gwiazdę wydaje się jedną z najbardziej naturalnych kobiet w Hollywood (jeśli chcesz więcej przeczytać o naturalnym makijażu, kliknij w ten link Zielony makijaż Boho Green ze składników prosto z natury). Stąd jej wybory, prawdopodobnie zadowolą większość kobiet, które wolą klasykę ponad trendy.
New York Glam jest więc idealną wersją makijażu dla kobiet, które nie przepadają za mocnymi ustami i chętniej podkreślają oko. Z produktów do malowania oczu do testów dostałam jedną rzecz: maskarę. Dwuczęściową, więc spodziewałam się: białej lub bezbarwnej bazy oraz czarnego tuszu do rzęs. A tu niespodzianka! Fiber Mascara Gigi Hadid x Maybelline jest przedziwna. Najpierw nakładasz czarną warstwę tuszu. Następnie go zamykasz i otwierasz drugą część maskary, która wygląda jak szczoteczka oblepiona watą cukrową. I tę „watę” nakładasz na jeszcze mokre od maskary rzęsy. Włókna przyklejają się do pomalowanych rzęs, a ty – nakładasz na nie jeszcze jedną warstwę czarnego tuszu. Naprawdę niezły patent i świetny efekt końcowy. Rzęsy są jak miotły (w pozytywnym tego słowa znaczeniu – wymiatają)! Niestety nie mam eyelinera sygnowanego Gigi Hadid, więc dziś o nim nie opowiem, za to testuję konturówkę w tonacji nude (niestety nie mogę znaleźć nigdzie ani numeru ani nazwy koloru).
Lip Liner Gigi Hadid jest miękka, doskonale rozprowadza się na ustach i można nią pokolorować je i nałożyć błyszczyk. Ale dziś sięgam po pomadkę Color Sensational The Mattes w kolorze GG10 Taura. To cielisty róż z kroplą beżu, który na ustach wygląda mega naturalnie. Pomadka jest matowa, ale kremowa (podobnie jak szminki Sisley, o których pisałam we wpisie Matowa pomadka, która działa jak balsam? Sprawdzam na własnej skórze!). Odżywia i wygładza moje spierzchnięte usta (niestety uczuliła mnie kolejna pasta do zębów i jak tak dalej pójdzie niedługo skończę myjąc je samą szczoteczką) i naprawdę dobrze wygląda. Te trzy produkty widać na zdjęciu i naprawdę dają radę. Szminka wytrzymuje starcie z jedzeniem, a tusz z jazdą na sankach, pryskającym mokrym śniegiem i wiatrem. Co prawda nieco pokruszył się pod koniec dnia na dolnej powiece, ale pandy ani śladu.
Na drugą turę biorę kolejne dwa produkty do makijażu ust. Tym razem z kolekcji California Glow Gigi Hadid. Najpierw obrysowuję kontur ust kredką Lip Liner (niestety również bez nazwy oraz bez numeru) w odcieniu wiśniowej czerwieni. Podobnie jak jej koleżanka z nowojorskiej kolekcji nude, ta kredka miękko się rozprowadza na ustach i ma kremową konsystencję. Nie podkreśla więc przesuszonej skóry, bruzd czy zmarszczek. Natomiast kolor jest tak intensywny, że jeśli się pomylisz – ślad pozostaje z tobą do końca dnia. Wżera się jak tusz w usta i farbuje je na wiele godzin. To oczywiście plus w kwestii trwałości, ale minus jeśli ręka ci zadrży podczas malowania, kiedy na przykład słyszysz: przewiń mnie mamuśku!
Następnie całe usta wypełniam pomadką Color Sensational The Mattes Gigi Hadid x Maybelline, w odcieniu GG23 Khair. To wyrazista czerwień w tonacji koncentratu pomidorowego (czyli złamana kroplą zimnego, ale jednak w stronę ciepłego). Znacznie cieplejsza niż kredka, za to równie mocno napigmentowana i trwała. Ale z tego co widzę, usta można malować samą kredką, albo samą pomadką i też jest dobrze! Oba produkty mają odżywczy skład, więc nie przesuszają cienkiej i delikatnej skóry ust.
Poza wymienionymi i przetestowanymi przeze mnie kosmetykami Gigi Hadid są jeszcze palety cieni, róże do policzków oraz eyelinery. Wszystkie bardzo klasyczne i dalekie od promowanych obecnie trendów (jeśli nie liczyć evergreenów takich jak czerwone usta, makijaż nude czy czarny eyeliner na oku lub czarna maskara na rzęsach – te akurat pojawiają się w każdym sezonie!). Z jednej strony jestem więc pozytywnie zaskoczona jakością i opakowaniami – Maybelline to dobre kosmetyki, ale nie wszystkie maskary czy szminki są równej jakości (kilka maskar mnie bardzo zawiodło), a z drugiej – rozczarowana brakiem fajerwerków.
Produkty te bez wątpienia będą hitem sprzedażowym – oscylują w cenach od 40 – 250 złotych, a wyglądają inaczej i są sygnowane nazwiskiem influencerki i ikony młodego pokolenia Z czy Ż czy Ź (ja chyba jestem z pokolenia X, a już Y się uznaje za dinozaury). Będą też hitem ze względu na to, że klasyka zawsze sprzedaje się najlepiej. Nie mam nic przeciwko klasyce – sama na co dzień chodzę pomalowana dość oszczędnie, ale od święta lubię jak coś się dzieje i jak mnie samej opada szczęka na widok koloru ust w lustrze czy makijażu oka.
Nie twierdzę, że miały być pióra, cekiny i brokaty, ale może chociaż nieco bogatsza gama kolorów? Chyba, że to dopiero gra wstępna i kiedy już dziewczyny oszaleją na punkcie wyborów Gigi Hadid, ta podprogowo będzie namawiać je na błękitne usta czy lawendowe brwi. Chociaż od takich odjazdów są kosmetyki Kat Von D czy MAC i może nie ma co mieszać ludziom w głowach…
Tak czy owak, czy wiesz, że trendy na wiosnę i lato znów zachęcają do używania błyszczących pomadek, balsamów i błyszczyków do ust? Ciekawe co na to fanki matowych szminek, które na dobre rozgościły się na półkach z kolorówką i na ustach wszystkich fashionistek. Ja akurat lubię zmiany, więc nie ulegnę ani trendowi na blask ani na mat. Wydaje mi się, że każda z nas powinna dobierać wykończenie makijażu do swojej urody, plus bez dwóch zdań – do nastroju. Jeśli nie chcesz, żeby cały świat lampił się na twoje usta, nie nakładaj czerwonej szminki – takiej jak Khair na zdjęciu poniżej;) Jest bardzo widoczna i pozostaje ze mną przez cały dzień. A jeśli dodałabym do takiego koloru na ustach czegoś mocnego na oku, myślę, że byłaby to już przesada – budzi się we mnie konserwa? – chociaż to naprawdę zależy od dnia i nastroju. Może więc spokojna, stonowana kolorystyka Gigi Hadid nie jest taka zła? Ciekawa jestem jeszcze jakości podkładów i cieni do powiek. Póki co Gigi dostaje u mnie duże propsy za jakość, opakowania i trwałość i minusa za przewidywalność marketingową. A mówi się, że kto nie ryzykuje ten nie pije szampana (chociaż ta dziewczyna może się kąpać codziennie w Dom Perignon i się nad takimi bzdurami jak ja nie zastanawiać).
1 Comment
Pingback: Nowa era makijażu powiek. Just Peachy Mattes Too Faced - No Stress Beauty