Robiła go Kim Kardashian, Joanna Krupa i wiele innych gwiazd. Nie mogłam się powstrzymać i też zapragnęłam mieć: po pierwsze selfie z krwią – prawdziwą, nie namalowaną – na twarzy, a po drugie – efekt odmłodzenia po „wampirzym liftingu” czyli gładkiej, rozświetlonej skóry o równym kolorycie. Wypoczętej, pomimo, że się nie wysypiam. Młodej, pomimo, że lat przybywa, a nie ubywa. Jak wygląda zabieg i czy nie jest kolejnym chwytem marketingowym?

Na czym polega zabieg zwany osoczem Regeneris?

Metoda odmładzania i rewitalizacji skóry, zwana przez niektórych w skrócie Regeneris to mezoterapia własnym osoczem bogatopłytkowym. Jaśniej? W gabinecie medycyny estetycznej lekarz ze specjalizacją z dermatologii, medycyny estetycznej lub chirurgii plastycznej wykonuje na twojej twarzy, dekolcie, szyi lub nogach zabieg nakłuwania skóry w wielu miejscach igłą. Tę procedurę nazywa się „suchą” mezoterapią i wystarczy taka technika, żeby wokół miejsc, w których nastąpiło przerwanie tkanki (ukłucie), zaczął się wytwarzać twój własny kolagen i elastyna. Słowem: samo nakłuwanie (ale z głową i ze świadomością budowy ludzkiego ciała) powoduje ujędrnianie.

A jeśli doda się do nakłuwania preparat: koktajl witaminowy na bazie kwasu hialuronowego albo wspomniane osocze bogatopłytkowe (czyli część twojej własnej krwi, którą się wcześniej przygotowuje), rezultat jest jeszcze lepszy niż po suchej mezoterapii. Jeśli podobnie jak ja, zdecydujesz się na zabieg z wykorzystaniem twojego własnego osocza, po pierwsze: nie musisz martwić się długą rekonwalescencją, po drugie: z pewnością ciebie nie uczuli, po trzecie: nie ma mowy o żadnym sztucznym efekcie, jaki może nastąpić po zastosowaniu wypełniaczy.

Ale przejdę do samej procedury przedzabiegowej. W Elite Centrum Laseroterapii, pojawiam się na 45 minut przed planowanym zabiegiem. Zmywam makijaż, a pielęgniarka nakłada – po wcześniejszej ze mną rozmowie na temat alergii – specjalny znieczulający krem-maść. Znieczulenie przykrywa folią, żeby szybciej zaczęło działać. Nudzę się, więc nagrywam siebie w folii, robię sobie durne zdjęcia i przeżywam zabieg, którego się obawiam…moje wcześniejsze doświadczenie z mezoterapią nie należało do superprzyjemnych, więc mam wielkiego cykora.

Następnie dr Olga Warszawik-Hendzel przeprowadza ze mną konsultację medyczną. Co może uniemożliwić przeprowadzenie zabiegu? Problemy hematologiczne (np. małopłytkowość), nowotwory i ciąża. Moje alergie nie są przeciwskazaniem, ponieważ na własny materiał uczulona nie powinnam być. Poprzednia mezoterapia (miałam raptem jedną w życiu) spowodowała u mnie koszmarną egzemę. Ale świąd poczułam już po samym kontakcie znieczulenia ze skórą.

Po konsultacji pielęgniarka pobiera z mojego prawego przedramienia krew, a pani doktor do probówki nakłada żel z zestawu Regeneris i wkłada zamkniętą całość do wirówki. Tam przez około 5 minut – może nawet krócej – oddzielają się różnokolorowe warstwy. Dla mnie szokujący jest widok ciemnej jak noc krwi (a myślałam, że mam błękitną po dziadku;)), jasnoczerwonego osocza ubogopłytkowego i złotego jak bulion osocza bogatopłytkowego.

Następnie pani doktor odkaża skórę mojej twarzy Octeniseptem i bez większych wstępów zaczyna zabieg…

Mezoterapia. Czy to boli?

Ponieważ mam porównanie wcześniejszej (testowanej trzy lata temu) mezoterapii z użyciem kwasu hialuronowego z tą, którą właśnie testuję czyli z moim własnym osoczem, nie omieszkam opisać różnic. – Teraz będę podawać osocze bogatopłytkowe igłą. Ten materiał podaje się nieco głębiej niż kwas hialuronowy i może pani czuć przez chwilę nieprzyjemne szczypanie – ostrzega mnie dr Olga Warszawik-Hendzel.

Czuję zabieg, ale nie jest ani w połowie tak bolesny, jak poprzedni (z kwasem hialuronowym podawanym płycej). Szczypie, nie jest to masaż relaksacyjny, ale jakoś przypomina mi dawne oczyszczanie twarzy u kosmetyczki. Czuję lekkie pieczenie i jest mi ciepło, a nawet gorąco. Ale kiedy się podgrzewam, pani doktor oznajmia ze stoickim spokojem: – Teraz zrobimy chwilę przerwy i przejdziemy do lewej strony –mówi. Na co ja robię zdziwioną minę, bo nawet nie zdążyłam się nad sobą poużalać, jak to kobieta musi cierpieć, żeby wyglądać pięknie i młodo.

Ale ponieważ kilka ukłuć było bardziej bolesnych (skóra pod oczami, kości policzkowe), zaciskam przed przejściem do lewej strony twarzy i zęby i pięści. Tak na wszelki wypadek. Zwykle lewa strona jest u mnie bardziej bolesna i wrażliwa i za każdym razem jak reguluję brwi (swoją drogą nie pamiętam kiedy robiłam to ostatnio…), przy lewym łuku kicham tak, że wypada mi z rąk pęseta.

W zaciśniętej postawie przeżywam kolejne zaskoczenie. Lewa strona nie boli wcale. I nawet nie szczypie. Pani doktor po 15, albo 20 minutach (w sumie), kończy cały zabieg. Proszę, żeby nie ścierała z mojej twarzy krwi, bo koniecznie chcę zrobić zdjęcia na bloga. Szczerze: zabieg wygląda na zdjęciu na bardziej bolesny niż jest w rzeczywistości. Albo miałam bardzo dobry dzień i tak słabo go odczuwałam.

Lekarka przeciera moją twarz z krwi środkiem odkażającym i informuje mnie o kilku istotnych rzeczach. – Jutro może pani mieć lekki obrzęk i ewentualne małe krwiaczki. Ale wszystko da się zatuszować makijażem. Natomiast skóra może być nadwrażliwa, podatna na zmiany temperatur i dotyk. Ale po dwóch – trzech dniach powinno być dobrze. – podsumowuje dr Olga Warszawik-Hendzel, z Elite Centrum Laseroterapii.

Schodzę z fotela i wychodzę z gabinetu zabiegowego. Robię jeszcze kilka pamiątkowych ujęć i zamawiam taksówkę. O dziwo nie wyglądam źle. Jestem zdecydowanie mniej czerwona niż po peelingach dermatologicznych. Widzę lekki obrzęk i zaróżowioną skórę, ale nie leje się z mojej twarzy krew (jak było podczas poprzedniej mezoterapii), ani nie straszę. Przynajmniej mam taką nadzieję, że dzieci dobrze zniosą widok mojej twarzy. Ale jest piątkowy wieczór, nigdzie się nie wybieram i mam cały weekend na to, żeby „nawyglądać się” źle, a w kolejnym tygodniu już lepiej.

Osocze – efekty dzień po dniu

W późne piątkowe popołudnie – około 18 przyjeżdżam do domu i w ponurym listopadowo-lutowo-smogowym świetle wyglądam nieźle. Jak po niektórych maseczkach, które wywołały lekki rumień. Dzieci przytulają się do mnie i chcą się tarzać po łóżku i podłodze. Przytulam je, ale włosy związuję gumką, żeby żaden kosmyk mnie nie drażnił podczas kontaktu ze skórą twarzy.

Czuję lekkie ciepło w miejscach ukłuć i jeszcze przez kolejne godziny nie mogę się mocno roześmiać tak dobrze mnie znieczuliła kremo-maść z Elite. Śmieję się półgębkiem, ubieram w wygodne dresy i idę nieco wcześniej spać.

Na drugi dzień budzę się z charakterystycznym dla mojej skóry świądem (chyba jednak środek odkażający mnie podrażnił), jak po użyciu kremu czy makijażu, który zawiera magiczny składnik wywołujący u mnie wyprysk kontaktowy. Już mam ochotę biec do kuchni po lek antyhistaminowy, ale się powstrzymuję. Przyglądam się skórze w lustrze i nie jest źle. Owszem, jest lekki obrzęk (większy niż tuż po zabiegu), skóra wygląda na trochę przepracowaną i pojawiło się kilka kontaktowych grudek. Natomiast po prysznicu i zmyciu skóry wodą micelarną i wysmarowaniu kremem Avene, jest trochę lepiej.

Robię sobie zdjęcie bez makijażu (trzecie w zestawie powyżej) i jednak postanawiam położyć podkład na twarz. Nie ma tragedii, ale bezpieczniej się czuję pod warstwą czegoś co niweluje czerwień na mojej twarzy. Pod wieczór jestem bardzo nerwowa. Skóra jednak mnie mocno swędzi i piecze. Zaliczam dwie imprezy dziecięce – ból uszu zagłusza dyskomfort na skórze – i zapominam o tym, że wczoraj miałam wampirzy lifting.

Niedziela wygląda znacznie przyjemniej. Co prawda nadal widać grudki, cały świąd mam wrażenie przespałam lub przegapiłam na kinderbalach z poprzedniego dnia. Po intensywnym dniu z dziećmi, spotkaniu z przyjaciółką z Torunia – chwali mnie za skórę, choć ja jeszcze nie widzę tego co ona – siadam wieczorem do komputera z grubą warstwą kremu Avene (po wcześniejszym zmyciu makijażu). Już nic na twarzy nie mierzi, nie swędzi i nie boli. Jest normalnie, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.

W poniedziałek budzę się tak piękna, że nie mogę się nadziwić! Bruzdy nosowo-wargowe są tak spłycone, że ich nie widać! Skóra jest jakby wypełniona od środka. Od cery bije blask. Nie ma żadnych grud czy grudek. Jasna, młodsza twarz, która sama się uśmiecha do swojego lustrzanego odbicia.

Jak to możliwe? Nie spodziewałam się tak szybkiego efektu. Same nakłucia powodują w skórze mikroranki, które będą goić się przez kolejnych kilka tygodni (jeśli decydujesz się na serię mezoterapii, przerwa pomiędzy zabiegami musi wynosić 14-30 dni). To właśnie te mikroranki będą obrastać nowym kolagenem, czyli moja skóra będzie wyglądać z każdym dniem coraz lepiej.

Najbardziej jednak mnie cieszy fakt, że nie widać, że miałam bardzo ciężką noc i niewiele spałam. Od sześciu lat kiepsko sypiam – taki los młodej matki – i czasami jestem mniej, innym razem bardziej dobita tymi niedoborami odpoczynku. Od poniedziałku wyglądam tak, jakbym właśnie wróciła z wakacji. Czy może być lepsza rekomendacja?

Jeśli zastanawiasz się nad poprawianiem urody, usuwaniem zmarszczek, wypełnianiem ich, botoksem, peelingami, najważniejsze są dwie kwestie. Pierwsza: wykonuj zabiegi tylko u dobrych lekarzy, którzy mają doświadczenie w tej dziedzinie i korzystają z dobrej jakości preparatów i sprzętu (jeśli lekarz, który przeprowadza twój zabieg wygląda pięknie, a nie jak Michael Jackson, to znaczy, że ma dobry gust i nie zrobi ci krzywdy).

Druga zasada: zacznij od skóry. To nie zmarszczki postarzają twarz (więcej na ten temat we wpisie: Jak wyrolować zmarszczki? Zobacz wideo i poćwicz przed lustrem , ale jakość skóry. Na wiotkiej, wiszącej, szarej, z przebarwieniami i sińcami – nawet jeśli wygładzisz zmarszczki, efekt odmłodzenia nie będzie powalający. Dlatego pierwszym zabiegiem anti-aging/medycyny estetycznej, powinna być mezoterapia. Daje globalne odmłodzenie skóry i z pewnością nie powoduje sztucznego efektu plastikowej, napompowanej twarzy – maski.

A jeśli pomimo, że zachwalam ten zabieg, wydaje ci się zbyt drastyczny – polecam głębokie peelingi. Pisałam o nich wcześniej w tekście Zrzucam smogową maskę. Czas na peeling! Minusem peelingów, a przewagą mezoterapii jest jednak fakt, że po kwasach dłużej wygląda się dość kiepsko. Po mezo po trzech dniach jesteś jak brylant. Po peelingu przez tydzień chodzisz z odpadającą płatami skórą. Ale i jeden i drugi zabieg działają i nie są żadną marketingową ściemą.