Pomimo, że na co dzień jestem mistrzynią recyklingu i wykorzystuję niemal każdy papierek, wstążeczkę, torebkę czy karton przynajmniej dwa razy, z kosmetykami bywa różnie. Od lat niemal codziennie sięgam po nowości, żeby móc je oceniać, opisywać, polecać lub odradzać ich stosowanie. Dlatego niezwykle rzadko mi się udaje zużyć produkt do ostatniej kropli. Tej zimy osiągnęłam pod tym względem sukces, a tych kilka produktów mogę polecać w ciemno.
Krem do twarzy Nutritime Plus Synchroline
Zwykły, choć niezwykły krem lipidowy. Ma bardzo bogatą, tłustą konsystencję, pozostawia na skórze film i jest genialną ochroną dla suchej skóry lub dla wrażliwców z tendencją do przesuszenia naskórka. Nakładałam go przez całą zimę przed każdym wyjściem na spacer, sanki, itp. Najprzyjemniejsze w Nutritime Plus jest to, że można go też używać podczas wyjazdów i nakładać na twarz i na ciało. Stosuję go również przed pójściem na basen, żeby jak najbardziej zabezpieczyć skórę przed cholorowaną wodą. Jedynym minusem jest jego mocny zapach. Jak na mój nos mógłby być mniej wyczuwalny. Poza tym na medal i 10 na 10 punktów.
Krem nawilżający La Mer
Podobno Kate Moss smaruje się kremami La Mer od stóp do głowy – nie dziwię się! Gdybym miała na to środki, też bym tak robiła! Kiedyś La Mer uratował moją atopową ultra przesuszoną skórę z opresji i od tej pory jestem ogromną fanką tych białych kremów w białych szklanych słoiczkach. Na świątecznej konferencji dostałam dwie próbki La Mer: o bogatszej, bardziej kremowej konsystencji i tej lżejszej – bardziej nawilżającej formule. I pomimo, że byłam zawsze fanką tej bogatszej, tym razem bardzo spodobała mi się ta w wersji light. Genialnie sprawdziła się zimą jako krem na noc, który naprawiał narażaną przeze mnie na niezłe warunki ekstremalne – skórę. Przyznaję, że w tym sezonie trochę szalałam ze skórą fundując jej raz saunę fińską, raz jazdę na nartach na tęgim mrozie i dużym wietrze. Co przy moich naczynkach na nosie i policzkach jest strasznie głupim pomysłem, ale czego się nie robi dla lepszego samopoczucia (tak nie trawię marznąć, że moim jedynym ukojeniem jest „leczenie się” w saunie lub wannie z gorącą wodą). La Mer idealnie wygładzał i regenerował spustoszenia termiczne na mojej skórze. Minus? Za szybko się skończył, ale wydrapałam go przynajmniej do ostatniej kropelki i mam dwa sprytne słoiczki, do których mogę przekładać kremy na wyjazd. Komu polecam taki krem? Osobie o bardzo suchej skórze. Jeśli masz cerę normalną, jest masa innych kosmetyków, które są w stanie sprostać jej wymaganiom.
Krem odżywczy Nutritive Avene
Doskonały krem dla skóry wrażliwej, suchej lub normalnej. Ma śmietanową konsystencję, genialnie się wchłania i pozostawia delikatną warstewkę ochronną na skórze. Nosiłam go całą zimę pod makijaż, jako krem na dzień i czasami zapominałam się i nakładałam go również na noc (kiedy akurat nie leczyłam się La Mer po moich przebojach narciarsko-saunowo-basenowych). Jest na maksa wydajny, luksusowy i w konsystencji i w opakowaniu – o ile milej nakłada się krem ze szklanego, a nie plastikowego słoiczka – i w działaniu. Minusem jest jedynie to, że jeśli chcesz go łączyć z olejkiem czy serum, jest już zbyt mocny, żeby cera to udźwignęła. To zdecydowany solista. Czyli świetny kosmetyk dla osób, które są minimalistami w doborze kosmetyków. Jeśli masz cerę wrażliwą, reaktywną do suchej – to może być twój wybór na lata. Mały geniusz (i konkurencja dla Tolerance Extreme tej samej marki;))
Antyperspirant w kremie Maximum Protection Dove
Jest to jeden z tych dezodorantów, które nie zawodzą w obietnicach. Chroni skórę przed poceniem przez wiele, wiele godzin. Nawet po kąpieli (co aż trochę budzi moje wątpliwości: czy to aby na pewno jest zdrowe i naturalne? Muszę pogadać z jakimś ekspertem od skóry). Przepięknie pachnie – jak klasyczne mydło Dove – czystością, świeżością i kremowością. Używałam go prawie dwa miesiące, więc przyznaję, że jest niezwykle wydajny (nie potrafię być oszczędna w ilości nakładanych kosmetyków, więc nie to, że nakładałam go pipetą czy pęsetą!). Nakłada się jak krem w sztyfcie (wychodzi małymi dziurkami) i przez kilka minut masz uczucie nawilżenia na skórze pod pachami, ale następnie zamienia się w pudrową warstewkę ochronną. Minusy? Cholerne ślady na ubraniach, które zostawia. Akurat noszę masę czarnych, granatowych i kolorowych rzeczy, więc całą zimę chodziłam w białe paski…Gdyby dało się ten szkopuł zmienić, byłby to ideał dezodorantu (choć od tygodnia testuję naturalny kryształ soli i dopiero jestem pod wrażeniem, ale to pojawi się w osobnym wpisie!).
Masło jojoba Perle de la Nature L’Orient
Genialny produkt w swojej prostocie. Masło z oleju jojoba (więcej pisałam o nim w artykule Twoja druga skóra. Test maseł do ciała) ma idealną strukturę dla skóry, która przypomina naturalne lipidy występujące w tej tkance. Słowem: kiedy skóra dostaje olej jojoba odczytuje go jako „swojaka” i świetnie przyswaja, wchłania i reaguje. Nawet moja pocharatana, zczołgana życiem i chemią atopowa skóra na dłoniach, przedramionach, łokciach i ramionach. W momentach zimowego kryzysu nakładałam grubą warstwę tego masła od opuszek palców po łokcie, na to zakładałam podkolanówki i kładłam się spać. Ulga po nocy w takim odżywczym kompresie – bezcenna. Minusy? To produkt tłusty, więc o poranku trzeba odczekać, aż się wchłonie. Natomiast wieczorem można to olać i cieszyć się, że pomaga na wszelkie przesuszenia naskórka!
Dermatologiczny płyn micelarny Sensibio H2O Bioderma
Jeśli zastanawiasz się czym różni się zwykła woda od tej micelarnej (choć wydaje mi się, że jeśli czytasz mojego bloga jest to raczej niemożliwe;) polecam mój artykuł Kosmetyki na bazie wody. Tam znajdziesz wszelkie wyjaśnienia na temat wody micelarnej, komórkowej czy termalnej i odpowiedzi czym się różnią. Sensibio H2O Bioderma była pierwszą wodą micelarną na świecie i jej działanie okazało się zastępować trzy produkty: mleczko do demakijażu, płyn do demakijażu wodoodpornego i tonik do twarzy. Z czasem dermatolodzy większości pacjentów cierpiących z powodu chorób skóry odradzali stosowania produktów do oczyszczania skóry z wodą (żeli, pianek, mydeł, itp.) na rzecz zastąpienia ich wodą micelarną. Sensibio H2O jest doskonała. Mam porównanie z wieloma innymi wodami, ale wydaje mi się, że w kwestii dokładnego oczyszczania skóry z sebum, kosmetyków czy innych zanieczyszczeń – nie ma sobie równych. Zużycie tej buteleczki do końca więc nie wydaje mi się zaskakujące, raczej normalne w moim przypadku. Minusy? To dość droga woda micelarna w porównaniu z innymi. Ale jest warta swojej ceny.
Stomatologiczna pasta do zębów Mint Perfekt Sensitiv Ziaja
Przez ostatnie pół roku walczyłam najbardziej na świecie z przesuszoną, obierającą się skórą ust i wokół nich (jeśli chcecie poznać najlepsze balsamy do ust, przetestowane przeze mnie zapraszam do artykuł¨u Usta usta. Subiektywny test balsamów i pomadek). Kiedy mikstury, balsamy i maści nic nie pomagały, zaczęłam bliżej przyglądać się stosowanym przeze mnie pastom do zębów. Te ulubione, które wybielają – nie cierpię żółtych osadów na zębach a jestem totalną kawoszką i miłośniczką czerwonego wina, bo po białym mam katar, co niektórzy uznają za wymysł, ale naprawdę tak jest – potwornie szczypią mnie w usta. Szczypanie przeradza się w świąd, drapanie i obierający się naskórek na samych wargach i wokół nich – jakbym miała permanentny łupież. W chwilach ogromnego kryzysu – żegnajcie pasty z węglem aktywnym, może i jesteście super, ale nie dla moich ust – miałam tak poranione usta, że koleżanki sąsiadki pytały mnie czy właśnie wróciłam z zabiegu powiększania czy wypełniania. Zapewniam was, że z ustami nigdy nic nie robiłam i nie planuję póki co nic w nich zmieniać.
Wracając do pasty, nacięłam się i na te organiczne i dla skóry czy zębów wrażliwych. Wściekły mnie te bez fluoru – myślałam, że może to o niego chodzi i zawiodłam się na tych superluksusowych, niszowych, które rzekomo miały nie podrażniać. Lipa. Wszystko lipa. Aż przetestowałam dwie pasty ze stomatologicznej linii Ziai. Kupiłam je w aptece. Szałwiowa nie okazała się dla mnie szałowa, ale ta ze zdjęcia, czyli Mintperfekt Sensitiv Ziaja jest świetna. Ma delikatny smak i zapach, bardzo dokładnie myje zęby, pozostawia świeży oddech, a przy tym nie podrażnia ust. I już już miałam kupować kolejną tubkę, ale dostałam do testów niesamowitą pastę Nature On Fresh & Oil Tołpa, o której pisałam dziś na instagramie i facebooku (więcej obiecuję na blogu!). Jeśli więc masz podobny problem, nie czekaj aż odpadną ci usta i dostaniesz amoku ze złuszczającym się naskórkiem, na który nic nie działa. Wystarczy polska pasta Ziai lub Tołpy i masz piękne, czyste zęby i zdrową skórę.
To mój ostatni produkt, który zużyłam do dna. Z przyjemnością wyrzucam wszystkie opakowania i bez wyrzutów sumienia mogę testować kolejne. Już mam kilka hitów, które być może zużyję w całości. A jeśli nie – z pewnością przekażę je mamie, siostrom czy babci. U mnie naprawdę nic się nie marnuje. A w tym tygodniu w związku z wiosennymi porządkami obiecuję zrobić konkurs, bo mam trochę za duże zapasy w szafkach, którymi chętnie się podzielę. Śledźcie insta i facebooka! Miłej reszty weekendu!
Comments are closed.