Nad jeziorem: atak klonów. W lodziarni – to samo. Wszędzie atakują mnie gąsienice czarnych rzęs kończących się nad łukiem brwiowym. Zamiatają wszystko. Zmniejszają optycznie oko, zniekształcają nos i nie pozwalają się skupić na niczym innym. Na instagramie – to samo. Co chwilę reklamy studia doczepiania, wydłużania i zagęszczania. Jakby od tego miało zależeć przetrwanie gatunku… Z powiększonymi ustami wielkości pontonu, czy paznokciami jak u starej czarownicy – jest to samo. A ja uparcie czekam na dzień, w którym wszyscy się tym wyrzygają i zapanują inne kanony piękna.
Dlaczego kobietom podoba się to samo? Jeżeli mówimy o pięknym flakonie perfum (niekoniecznie jego zapachu), czy puderniczce – to zrozumiałe. Ale dlaczego coraz więcej dziewczyn sięga po te same środki wyrazu i stylizacji – nie mam pojęcia. Niedawny pobyt w rodzinnym Toruniu i okolicach nad jeziorami utwierdził mnie w przekonaniu, że większości podoba się efekciarstwo, które widać „gołym” okiem i przy którym można dostać wytrzeszczu z wrażenia.
Łzawa historia
Sztuczne rzęsy metodą/techniką 1:1 testowałam raz w życiu i jak na mój gust, o jeden raz za dużo. Wyobraźnię miałam zawsze bujną i już sam fakt stosowania maskary mnie nieco obrzydza. To idealna strawa dla bakterii i drobnoustrojów, które siedzą na rzęsach (podobnie jak na każdym włosie na ciele, stąd moje obrzydzenie do owłosienia na nogach, łonie oraz dredach na głowie). Moje „nowe” rzęsy miały przetrwać kilka tygodni, ale pani, która je doklejała doprowadzając mnie do furii, chyba się dopiero uczyła, bo odpadały przez kilka kolejnych dni. Znajdowałam je na poduszce, kanapce i laptopie – ohyda. Wyglądałam jak debil, albo imprezowiczka, która zapomniała zmyć makijaż i uparcie udaje, że to nowy trend prosto z Camden Town.
Oprócz tego, swędziały mnie powieki – jestem alergiczką, o czym już pisałam milion razy. Kiedy wypadła ostatnia rzęsa (doczepiłam kilkanaście – na próbę) – odetchnęłam z ulgą. Co za idiotyczny pomysł! Nigdy więcej – a było to 9 lat temu – nie próbowałam ponownie. Nawet po to, aby napisać wcieleniówkę.
Bohaterkami moich wcieleniówek były natomiast koleżanki, które uparcie ufały, że firana z czarnego plastiku tudzież foczego futra (to dopiero masakra!) dodaje im urody i sprawia, że wyglądają bardziej interesująco, kobieco i seksownie. Ale jeśli rzęsy są zbyt ciemne w stosunku do urody – czytaj: koloru włosów, brwi, skóry – niestety zawsze będą wyglądać sztucznie, co oznacza: tandetnie.
Co więcej, czarna warstwa na górnej powiece średniej wielkości powiece dodaje ciężkości i zamiast oko otworzyć i podnieść – sprawia, że powieka opada, a oko wydaje się jeszcze mniejsze. Efekt jest więc odwrotny od zamierzonego. Do tego dochodzi zasada optyki. Jeśli masz np. duży nos (jak mój lub większy), doczepiając czarny krzak na górnej powiece lub obcinając sobie ciemną graficzną grzywkę, sprawiasz, że uwaga koncentruje się na środkowej części twarzy. Czyli centralnie na twoim nosie, który prawdopodobnie chciałabyś ukryć lub przynajmniej nie uwydatniać (jest wystarczająco wydatny, coś akurat o tym wiem;)).
Pomijając względy estetyczne – jeśli widać, że rzęsy są sztuczne, są one automatycznie NIEESTETYCZNE – warto wspomnieć też o zdrowotnych.
Moja przyjaciółka (kocham cię, więc będziesz anonimowa) ostatnio przeżyła ogromny stres. Wróciła z nad morza z opuchniętą prawą powieką. Przed wyjazdem przedłużała i zagęszczała rzęsy, żeby „pięknie” wyglądać na plaży bez makijażu. Jest młoda, ma piękną, jędrną skórę i bardzo ładne, delikatne oczy. Rzęsy jak u żony Kaczora Donalda kompletnie jej nie pasują do urody, ale uparcie je dokleja. Z podpuchniętym i dość bolesnym okiem poszła do swojej pani od rzęs – swoją drogą powinno się takim paniom wystawiać opinię w internecie, że są konowałami i robią krzywdę – a ta, na jej odpowiedzialność dokleiła kolejne rzęsy. Do oka z czerwonymi spojówkami i opuchlizną wielkości piłki do pingponga.
– Na moją odpowiedzialność – wyjaśniła mi przyjaciółka. Następnego dnia odwiedziła ostry dyżur na Pradze i wylądowała u okulistki, która chirurgicznie usuwała jej plastikową rzęsę wbitą pod powieką. Stres, antybiotyk, ból i dość kiepski wygląd to tylko niektóre skutki uboczne. Pomijając fakt, że mogło się to skończyć dużo gorzej – wolę nie myśleć jak – z pewnością zadziałało na dziewczynę jak wiadro zimnej wody po wyjściu z gorącej sauny. Spłakana oznajmiła, że nigdy więcej nie doklei sobie rzęs. Trzymam ją za słowo i obiecuję najlepszą odżywkę do rzęs do testów, jak tylko jej oko wróci do lepszej kondycji.
Opowieść z pazurem
Sztuczne paznokcie, przedłużane żelem, akrylem czy doklejane plastikowe tipsy nie podobały mi się nigdy. Nie lubię długich paznokci, bo wyobrażam sobie, kto pod nimi mieszka i ile pokoleń założył i wychował – wiem, mam paranoję oraz są dla mnie niepraktyczne. Drapię nimi siebie, dzieci, męża. Nie mogę stukać w klawiaturę – chyba, że wyginam palce, masować się, ani funkcjonować w sposób, który byłby dla mnie komfortowy.
Pomijając gusta, o których się nie powinno dyskutować – ale gdzie jeśli nie na własnym blogu?!? – warto wspomnieć o względach higieny i zdrowia. Dzisiejszym światem pazurów rządzą hybrydy. Sama wiele razy testowałam manikiur hybrydowy (4 razy również pedikiur hybrydowy i nie widzą sensu jego wykonywania, bo zwykły lakier na stopach wytrzymuje tyle samo) i za każdym razem kończyło się to katastrofalnym stanem paznokci. Przesuszona płytka, łamliwe końcówki, a nawet ból podczas dotykania paznokci są dla mnie barierą nie do pokonania. A testowałam naprawdę wszystkie lakiery hybrydowe na rynku… Nie ma takiej hybrydy, którą mój typ paznokcia: cienka płytka, mógłby dźwignąć.
Natomiast mam koleżanki i przyjaciółki, które twierdzą, że hybryda chroni i wzmacnia ich paznokcie i dzięki temu, że są one równo pomalowane przed dwa tygodnie, dłonie wyglądają na zadbane. Może. Nie neguję tego. Natomiast fakty są niezaprzeczalne.
- Hybryda nie oddycha. W związku z tym podolodzy nie polecają wykonywać jej na stopach – grzyby z miłą chęcią pod pancerzykiem hybrydowym się namnażają i rosną w siłę
- Są teorie, że lampy UV służące do utwardzania lakieru mogą wywoływać czerniaka podpaznokciowego – oczywiście nie ma jeszcze badań, które by to potwierdzały, ale sam fakt, że jest takie zagrożenie (podobno wystarczy 8 10-minutowych ekspozycji pod taką lampą, żeby stworzyć zagrożenie powstania nowotworu) akurat na moją wyobraźnię działa. I to bardzo!
- Najlepsze manikiurzystki pomimo, że na hybrydzie zarabiają więcej, polecają robić 2-3 miesięczne przerwy. Dziewczyno, jeśli robisz hybrydę, daj paznokciom trochę luzu! One też potrzebują poddychać i zrzucić pancerz.
- Najnowsze trendy to albo paznokcie pomalowane jak żelki – lakierem, który jest transparentny jak Haribo, albo „nagie” paznokcie z wzorkami. A te można wymalować na płytkach również zwykłym, niekoniecznie hybrydowym lakierem.
Nie jestem z żadnego antyhybrydowego ugrupowania czy z konkurencyjnej marki promującej ekologiczne lakiery lub odżywki do paznokci. Ale jako alergik, muszę dodać jeszcze kolejny argument: manikiur hybrydowy zajebiście uczula. Nie wiem czy jest to skutek środka do zmywania, czy bazy, czy samego preparatu do malowania paznokci. Natomiast na pewno któreś z nich zawiera formaldehyd lub jego pochodne (konserwant, który rzekomo został wycofany z kosmetyków w UE, ale w gruncie rzeczy to ściema i wciąż można go spotkać nawet w chusteczkach do higieny niemowląt).
Rozmawiając z manikiurzystkami dowiedziałam się, że nawet kobiety w ciąży robią manikiur hybrydowy i niczym się nie przejmują. To oczywiście kwestia wyboru, ale polecam raz na jakiś czas robić przerwę i pokochać swoje paznokcie. Nawet jeśli są krótkie i łamliwe – albo właśnie tym bardziej! Zafundować im masaże olejkiem rycynowym, wspomaganie suplementami i wakacje od plastiku.
Ratunku! Ponton na twarzy
O ustach karpia, kaczym dziobie czy wspomnianym w śródtytule pontonie można by napisać epopeję (nie jestem antyfanką medycyny estetycznej, o czym przekonasz się wchodząc w ten artykuł/wpis Na własnej skórze. Wampirzy lifting, czyli mezoterapia osoczem bogatopłytkowym). Ale zacznę od jednego akapitu. Powiększone usta wyglądają ładnie/pięknie/seksownie tylko wtedy, kiedy nikt nie domyśla się, że są efektem pracy lekarza medycyny estetycznej lub chirurga. Jeśli do delikatnych rysów twarzy, drobnego noska, niewielkiej szczęki i subtelnych oczu doklei się wielgachne usta rodem z pornola, wyglądają jak ufo. Kompletne nieporozumienie i niezgodność w rysach twarzy.
Drugą kwestią – poza dopasowaniem do rysów twarzy – jest ich rozmiar. Nawet jeśli bozia obdarzyła Cię wielkimi oczami sarenki Bambi, wydatnym nosem i tak dalej, niekoniecznie usta w rozmiarze warg sromowych – przepraszam za porównanie, ale powiększone do granic wytrzymałości wargi właśnie z nimi mi się kojarzą – nie ma siły. Nie będą wyglądać ładnie/pięknie/seksownie. Ale z pewnością: wulgarnie, seksualnie, sztucznie. Jak ciało obce doklejone do reszty twarzy.
Natomiast jeśli połączysz ponton zamiast ust, z rzęsami jak żona Kaczora Donalda (Daisy) i pazurami, jak szpony, prawdopodobnie osiągniesz efekt słowiańskich „Kardashianek”, od których instagram aż kipi. Niestety, będę okrutna dla naszego narodu. Polki nie mają urody nawet zbliżonej do Kardashianek i nie powinny majstrować ze swoim wyglądem w tę stronę, bo zawsze wyjdzie z tego tragigroteska.
Do słowiańskiego typu urody: jasnych włosów, zwykle jasnych oczu z jasną oprawą nie pasują czarne rzęsiska pełzające po górnej powiece. Nie pasują również wielgachne usta – chyba, że się z nimi urodziłaś (zaobserwuj, że te naturalne mają zupełnie innych kształt niż poprawione i zawsze widać różnicę). A długie pazury – nie znoszę ich u nikogo, nawet u własnej rodziny – podobnie jak usta wyglądają dobrze do pewnej granicy. Długość paznokcia nie powinna przekraczać kilku milimetrów, żeby wyglądać strawnie.
No dobrze, a co robić z wakacyjnym czasem, kiedy każda dziewczyna chce wyglądać zjawiskowo na plaży? W jaki sposób się malować, czesać, dbać o siebie, żeby nie „straszyć” plażowiczów? Polecam czarny, wodoodporny tusz do rzęs lub eyeliner (niekoniecznie czarny), lakiery w przepięknych wakacyjnych kolorach – możesz je zmieniać kiedy tylko masz ochotę – wreszcie masz na to czas, a na usta błyszczyk, najlepiej z filtrem UV. Albo kremową, transparentną pomadkę. Do tego ogromny kapelusz, stylowe okulary słoneczne – najlepsza ochrona przed kocimi łapkami – i luz w głowie. Warto dbać o siebie, ale nie warto się zabijać o to, aby na piasku wyglądać jak kolejna ofiara epidemii powiększania, doczepiania i wydłużania. Tak naprawdę w słońcu te wszystkie doczepy widać jeszcze wyraźniej. A chyba nie o to w tym wszystkim chodzi…
A co Ty o tym sądzisz?
Comments are closed.