Lekarz radzi kobiecie po stracie dziecka, żeby poszła się upić na miasto z przyjaciółkami. Pacjentce chorej na depresję, żeby poszła na wolontariat i zobaczyła „prawdziwe problemy”, a kobiecie z problemem nietrzymania moczu podczas kaszlu po urodzeniu dziecka – żeby przestała kaszleć. „Ładne kwiatki”, to mało powiedziane. Dlatego postanowiłam je opisać wykorzystując wypowiedzi anonimowych osób i wtrącając kilka doświadczeń własnych.

U ginekologa: taka już pani uroda

O tym, że są „piękne ginekologicznie” słyszało kilka moich koleżanek od tego samego lekarza. Cokolwiek to znaczyło, nie wykorzystały swojego potencjału związanego z urodą „w parterze” i nie zasłynęły od dupy strony – wybaczcie dosłowność. Ten doktor zwykł również mawiać „świat piczą stoi” oraz „mam ściany w kolorze piczy” – do tej pory pracuje czynnie zawodowo i poświęciłabym mu osobny wpis, ale chyba za dużo jest ciekawostek innych złotoustych, żeby miał odegrać główną rolę… „Taka już pani uroda”, można za to usłyszeć jeśli się cierpi na nieregularne cykle miesiączkowe. Chodziłam po kilku różnych lekarzach i również mam ten typ „urody”, bo żaden as ginekologii i położnictwa tego tematu nie ogarnął (a w tym roku kończę 39 lat!!).

Zamiast antykoncepcji – zdarzają się lekarze, których „światopogląd” wyklucza jej zapisywania tabletek antykoncepcyjnych, nawet o zgrozo w prywatnych placówkach medycznych  (na szczęście są też cywilizowani, którzy nie planowali wcześniej zostać księdzem czy zakonnicą) można usłyszeć poradę żeby „nie spać z kim popadnie” i otrzymać adres do poradni planowania rodzin. Albo jeszcze lepiej: „trzymać się za ręce i niech to będzie próba dla związku”.

Po poronieniu specjalista położnik twierdzi: „To nie ta pora roku”, „Będzie mieć pani jeszcze dużo dzieci”, „Takich przypadków mamy bardzo dużo każdego dnia”, „Każdy ginekolog ma swój własny cmentarzyk pełen martwych dzieci”, „Ciąża jest jak wojna, nigdy nie wiadomo jaki będzie jej wynik”. A po urodzeniu martwego dziecka w 37 tygodniu – to niestety moja historia z autopsji – kiedy przysyłana jest na oddział położniczy psycholog kliniczna: „Proszę się iść najebać na miasto z przyjaciółkami. Odreaguje pani”. To powinno skutecznie wyleczyć wszelkie problemy i psychiczne i ginekologiczne, wszak in vino veritas. Albo skutecznie odciągnąć kobiety od rodzenia dzieci.

Chociaż z drugiej strony, większość ginekologów po 50-tce serdecznie nawołuje do rodzenia dzieci. „Pani się powinna rozmnażać”, „Po ciąży przejdzie” „Pani się wstydzi? [ze szczerym zdziwieniem w głosie] po porodzie pani przejdzie”. Chociaż te sławetne porody też nie do końca są dla kobiet, bo można na przykład usłyszeć „Po co się drzesz?!?”.  „Nie wolno masować blizny po cesarskim cięciu” – może jednak w tej materii powinni zabrać głos rehabilitanci lub dermatolodzy, którzy w bliznach mają większe doświadczenie. A kiedy po porodzie wystąpi podczas kaszlu wysiłkowe nietrzymanie moczu i pyta się ginekologa-położnika – przecież nikt się w Polsce nie zajmuje stymulacją mięśni Kegla – „Rozwiązanie? Proszę wyleczyć kaszel”.

U chirurga szczękowego: czas leczy rany

Zostawiając jednak kwestie ginekologiczno-położnicze, o których planuję napisać książkę (owszem, książkę), warto też przyjrzeć się wesołkom innych profesji. Na moje pytanie po wypadku, operacji żuchwy i szczęki i zadrutowaniu zębów: czy 20 stycznia będę mogła wystąpić w konferencji i normalnie mówić, usłyszałam: „trzeba było się nie przewracać, to nie nasza wina, że się pani tak połamała”. Trafiłam też na bardzo „ciepłe” traktowanie mnie podczas wizyt kontrolnych w szpitalu, za każdym razem słysząc, że „nie przysługuje pani nic”, „trzeba było się nie rozbijać”, „niech się pani cieszy, że ma wszystkie zęby”, „jak panią ostatnio widziałam wyglądała pani tragicznie, więc proszę nie narzekać na wygląd”.

Poszłam więc na własną rękę i szczękę do placówki prywatnej, stomatologicznej, w której opiekuje się mną rehabilitantka. Dzięki jej pracy i mojej własnej również – odzyskałam dużą, choć jeszcze nie pełną sprawność w żuchwie, szczęce i powoli odzyskuję dawny zgryz. Na ostatniej kontroli szpitalnej zadałam po raz kolejny pytanie: czy mogłabym skorzystać z rehabilitacji? I usłyszałam: „nie ma czegoś takiego jak rehabilitacja szczęki. Takie coś nie istnieje. Jeśli się pani zęby schodzą to nic się pani nie należy! Proszę gryźć, a wszystko wróci do normy. Czas leczy rany. Niech pani nie wydaje pieniędzy na rehabilitację prywatną, bo równie dobrze może sobie pani sama wmasować krem z witaminami w policzek”.  Dobre rady, zawsze w cenie.

U ortopedy: jak pan przestanie chodzić, niech pan przyjdzie

„Co za idiota nie założył pani gipsu?!?”. Okazało się, że albo doktor ma bardzo krótką pamięć, albo jest wyjątkowo samokrytyczny, bo 10 dni wcześniej go nie założył i kazał ból leczyć okładami z altacetem. Ten środek jest dość popularnym medykamentem, bo przy silnym bólu kręgosłupa jedna dziewczyna usłyszała „Masz niski próg bólu. Smaruj altacetem to przejdzie”. Jak się okazało – nie przeszło, bo miała wysunięte dwa kręgi, które mogły doprowadzić do przerwania rdzenia kręgowego. Można też się dowiedzieć, że „jeśli coś samo zaczęło boleć, to samo przestanie”. A kiedy ból przechodzi od kręgosłupa aż do nogi, lekarz ortopeda radzi „jak pan przestanie chodzić, niech wtedy pan przyjdzie”.

W ogóle ból jest kwestią względną. Podczas pierwszego porodu, kiedy rodziłam Teodora czwartą dobę (wywoływano poród a Teo był tak duży, że nadawaliśmy się do cesarki, ale usilnie mnie zmuszano do „porodu naturalnego”, żeby statystyki się zgadzały), zjawił się anestezjolog z oczami świra i zwrócił się do mnie (mój Michał świadkiem): „boli panią? Lubię jak was boli! Lubię wtedy na was patrzeć”. Właściwie powinnam była komplet „opiekujących” się mną osób wówczas podać do sądu, ale najbardziej na świecie marzyłam, żeby o tym piekle zapomnieć, a nie rozdrapywać rany. A swoją drogą to „Z pani peselem lepiej już nie będzie. A z dwojga złego lepiej mieć sraczkę niż zatwardzenie”. Nic dodać, nic ująć.

U psychologa: proszę zobaczyć prawdziwe problemy

Ciekawe, jeśli nie najciekawsze tuż obok porad ginekologicznych są te psychologiczne i psychiatryczne. Oprócz sławetnego „proszę się iść najebać na miasto”, można naprawdę czuć się podbudowanym. Kiedy osoba z depresją zgłasza się do terapeuty słyszy „Proszę iść na wolontariat. Tam są prawdziwe problemy”. Niestety dziewczyna do tej pory leczy się psychiatrycznie, a jej problemy nie były „nieprawdziwymi”, natomiast zostały zupełnie zignorowane.

Niedelikatność, brak empatii, wyczucia – jak to w ogóle nazwać? Jeśli młoda dziewczynka, lat 17 po raku jajnika i histerektomii słyszy od onkologa: „nooo, to teraz już jesteś chłopcem”, zupełnie brak słów jak to nazwać. Oczywiście trudno oczekiwać ocierania łez od lekarza, który na co dzień obcuje z życiem i śmiercią, nie mniej żarciki na tym poziomie są poniżej ludzkiej godności. Dziewczynka wpadła w kilkugdzinną histerię. Po kilkunastu latach nadal mówi o tym z drżeniem w głosie. To tylko ludzie – słyszę o lekarzach, którym ewidentnie żarty nie wyszły. Ale my też jesteśmy tylko ludźmi, nie historiami choroby. Raz mamy lepszy, raz gorszy nastrój. I jak się okazuje ten lepszy też może nie być w smak. „A co pani taka wiecznie zadowolona? Co pani myśli, że ta ciąża się pani należy?”.

„Ten problem znajduje się jedynie między twoimi uszami” – możliwe, że to o mnie. Może to nie problem, że na porodówkach jesteśmy traktowane jak gówno, w gabinetach słyszymy porady w stylu „toczeń boli, bo ma boleć”, „po porodzie cykl się pani wyrówna”, albo „czas leczy rany”? Może ja przesadzam, kiedy koleżance na widok chorej ręki, z którą się urodziła lekarz mówi: „trzeba było tę dłoń uciąć”, a dermatolog radzi „trądzik różowaty przypudrować”, nazywa rumień „taką urodą”, a na trądzik pospolity radzi wyjść na słońce bez filtra czy na zapalenie łojotokowe skóry „obciąć włosy”. Biorąc pod uwagę ile do mnie spłynęło takich historii – chyba jednak nie tylko ja widzę ten problem. Melduję, że nie pogniewałam się na lekarzy, ale błagam tych młodych – weźcie poprawkę na to, że jesteśmy ludźmi, a nie przedmiotami i płacąc ZUSy czy za prywatne wizyty oczekujemy na zainteresowanie naszymi problemami medycznymi.

Chociaż moja siostra mieszkająca na Bali opowiada, że niezależnie od tego czy się cierpi na stany zapalne brzucha, czy zostanie ukąszonym przez węża, lekarze radzą napić się wody kokosowej. A w Londynie kiedy przyjechała z Indii z bakterią cholery dostała poradę medyczną w szpitalu, aby wziąć paracetamol. Słowem: lepiej nie chorować. Albo Polaku lecz się sam. Natomiast twierdzenie, że lekarz to autorytet powoli odchodzi do lamusa. I to nie pacjenci na to zapracowali.

Comments are closed.