Zapach rajskich kwiatów frangipani, które codziennie zbierałyśmy z siostrą z trawnika na Bali i wkładałyśmy do miseczki z łupiny orzecha kokosowego. Pachniały tak intensywnie, że miałam ochotę się w nich kąpać. Sięgając po perfumy Fils de joie Serge Lutens właśnie mam takie uczucie.
Kąpiel w kwiatach
Perfumy to dla mnie zawsze podróż do wspomnień, albo wycieczka w daleki świat marzeń. Fils de joie Serge Lutens podobno powstał jako wspomnienie mieszkania w Maroko. Pomimo, że byłam kiedyś w Maroko, dla mnie ta kompozycja pachnie iście balijsko. Nie ma w niej charakterystycznych dla Serge’a przypraw, duszących, a nie raz niewygodnie słonych i świdrująco ostrych nut. Są akordy kwiatowe tak mi bliskie, jak wspomnienie zeszłorocznego pobytu u siostry na Bali.
Codziennie o poranku budzą mnie śpiewy rajskich ptaków przerywane świdrującym pianiem miejscowego koguta. Jest ciepło i parno. Boso idę przywitać się z siostrą, która już krząta się po otwartej kuchni bez ścian i parzy pierwszą balijską kawę (Bali kopi). Idziemy razem bez butów po trawniku i zbieramy kwiaty frangipani, które spadają z drzewa rosnącego za płotem. To drzewo kwitnie przez cały rok, a miejscowi mają specjalny sprzęt do strącania jego kwiatów, które prezentują codziennie bogom na ołtarzykach lub ziemi, ustawiając wielobarwne i pachnące kompozycje i odpalając na nich kadzidła.
Część kwiatów wpada do basenu, więc woda delikatnie pachnie frangipani (które są zwane również plumeriami). – Marzysz o prawdziwej kąpieli w kwiatach? To musimy odwiedzić Bali Dacha – informuje mnie siostra. Plan realizujemy, jak każde kolejne pomysły, które wszędzie indziej na świecie wydawałyby się nie na miejscu, zbyt szalone, kosztowne, dalekie, męczące. W Bali Dacha, które jest rosyjską sauną, łaźnią, a raczej kompleksem spa – przeżywam jeden z tych momentów, w którym otwierają mi się wszystkie zmysły. Każdy element jest tu zmysłowy. Gorąca sauna, imbirowa herbata, które rozgrzewają, a następnie kojąco-chłodząca kąpiel w płatkach kwiatów. To iście królewskie traktowanie ciała w samym sercu dżungli – pod gwiazdami i przy dźwiękach muzyki trans. Obłęd.
Zmysłowe doznanie
Frangipani podczas mojej balijskiej podróży pojawiają się dosłownie wszędzie. Na stołach, talerzach, dostaję je nawet za każdym razem jak zamawiam kawę – nigdzie nie piłam tak intensywnej i pysznej. Te niewielkie kwiatki pojawiają się też podczas balijskich masaży, na które chodzę z siostrą. Ich zapachem nasączone są olejki do masażu, które nieco przypominają mi kosmetyki do opalania z kwiatem tiare lub monoi. Ciepłe, intensywne, ale przy tym skórzane. Podobnie jak kłącze irysa, plumerie mają w sobie nutę skóry. Metaliczną, choć bardzo delikatną cierpkość. Może dlatego, pomimo że w pierwszym momencie ich zapach zdaje się kobiecy ma w sobie coś androgynicznego.
Serge Lutens opowiada, że był chłopcem na posyłki – Fils de joie oznacza chłopca niosącego przyjemność. Pomagał wieczorową porą marokańskim kurtyzanom, które używały kwiatowych olejków i perfum. Czerwień zapachu nawiązuje do najstarszego zawodu świata, a nuty kwiatowe: białego jaśminu i ylang-ylang właśnie do zapachu, który z tamtych czasów zapamiętał. Zmysłowość jaśminu jest w tej kompozycji absolutnie zachwycająca. Jakby ocierać nadgarstkiem kwitnący w czerwcu biały krzew i przez wiele godzin czuć jego piękno. Ylang-ylang są nieco mocniejsze, bardziej duszące, jak białe lilie, których kilka w wazonie zamienia zapach całego pomieszczenia w olfaktoryczną kwiaciarnię.
Perfumy dla pary
Bali jest kobietą – słyszałam jeszcze zanim przyjechałam na wyspę. Energia tej wyspy, zapach kwiatów, kolory i dekoracje – rzeczywiście są wyjątkowo kobiece. Powietrze przesiąknięte jest aromatem frangipani i kadzidełek. Bajecznie bogate w roślinność ogrody zdobią kwitnące drzewa i krzewy we wszystkich kolorach i kształtach. Myśląc o kadzidełkach, w Fils de joie czuć kadzidlane piżmo, które zdecydowanie mocniej czuć na skórze mężczyzny…
Kiedy po raz pierwszy powąchałam najnowszą kompozycję Serge’a Lutensa – byłam przekonana, że to perfumy kobiece. Natomiast testując je na mężu, doświadczyłam kolejnego zapachowego odkrycia. Na męskiej, owłosionej i bogatszej w gruczoły łojowe skórze, Fils de joie już nie pachnie spacerem po balijskim ogrodzie czy kąpielą w kwiatach. Nabiera skórzanego charakteru. Piżmowy szal i kadzidlane nuty są tak silne, jak uścisk faceta, który zasypia wtulony we włosy swojej kobiety i obejmuje ją w talii tak mocno, jakby chciał udusić (jeżeli chcesz przeczytać o tym w czym sypiać polecam mój wpis Perfumy na noc. Chanel Coco Mademoiselle L’Eau Privée). Trochę mu tej mocy zazdroszczę, bo u mnie piżmo jest bardzo subtelne.
Za to frangipani – których de facto w zapachu nie ma, ale dla mnie – na mojej skórze– są najmocniej wyczuwalne. Pachną dokładnie tak, jak kilka kwiatów przywiezionych z ogrodu mojej siostry i zasuszonych na pamiątkę. Ale aromatu Serge’a Lutensa nie da się zasuszyć. Jest niezwykle trwały. Znika tylko czerwień perfum, która po rozpyleniu na skórze jest przez chwilę widoczna a następnie wyparowuje jak kamfora. To sprawia, że Fils de oie są jeszcze bardziej czarodziejskie.
Comments are closed.