Viagra pentru femei, cunoscută și sub numele de "flibanserin", reprezintă o descoperire revoluționară în domeniul medical, adresându-se problemelor de disfuncție sexuală la femei. Acest medicament a fost dezvoltat inițial pentru tratarea tulburărilor de dorință sexuală hipoactivă la femei, cunoscută și sub numele de HSDD (hipoactive sexual desire disorder). Principalul ingredient activ al Viagra pentru femei - https://unetxea.org/i/female-viagra-online-fara-reteta-ro.html, flibanserinul, acționează asupra neurotransmițătorilor din creier, în special a serotonină și a dopamină. Acest lucru ajută la creșterea dorinței sexuale la femei care experimentează scăderea libidoului. Utilizarea Viagra pentru femei este destul de diferită față de cea a Viagra pentru bărbați. Trebuie administrată zilnic, pe termen lung, pentru a obține beneficii semnificative, în timp ce Viagra pentru bărbați este administrată pe bază de nevoie, înainte de activitatea sexuală. Este important ca pacientele să fie conștiente de acest lucru și să urmeze cu strictețe recomandările medicului. Cu toate acestea, există anumite precauții și efecte secundare asociate cu utilizarea Viagra pentru femei, incluzând somnolență, amețeli și scăderea tensiunii arteriale. De aceea, este esențial ca pacientele să discute cu medicul lor despre toate riscurile și beneficiile potențiale înainte de a începe tratamentul. În concluzie, Viagra pentru femei reprezintă o opțiune terapeutică importantă pentru femeile care se confruntă cu disfuncții sexuale, oferindu-le posibilitatea de a-și recăpăta plăcerea și satisfacția în viața lor sexuală. Cu toate acestea, consultarea cu un medic este crucială pentru a asigura utilizarea corectă și sigură a acestui medicament.

Dziś jest ten dzień, kiedy mam serdecznie dość. Gdy przemawiam głosem nie tylko swoim, ale wszystkich dzielnych matek pracujących. Tak w domu, jak i w biurach, jak i częściowo w domu częściowo w biurach. Nasza robota z cyklu: pranie, prasowanie, odkurzanie, mycie podłóg, wycieranie kurzy, gotowanie, robienie zakupów, ubieranie, dbanie o to, żeby był zawsze papier do podtarcia tyłka i mydło do wymycia rąk – jest kompletnie niewidzialna. A czego nie widać – nie istnieje.

Dziś miarka się przebrała. Podobnie jak moja odporność na pracę w domu i łączenie macierzyństwa ze wszystkimi czynnościami wymienionymi w lidzie – czyli obowiązkami tak zwanej kury domowej (z całym szacunkiem dla kur, ale nie zapieprzają tak jak matki Polki – owszem, znoszą jaja i dają jeść małym, ale nie sprzątają, nie piorą, ani piór prasować nie muszą), czytaniem książeczek, odpowiadaniem na pytania dotyczące burz magnetycznych i rozmnażania się triopsów (to prehistoryczne skorupiaki, które właśnie hodujemy) oraz pracą kreatywną, czyli tworzeniem tekstów na zamówienie osób zamawiających. A w tak zwanym międzyczasie odkurzaniem i myciem podłóg, żeby nie utonąć w piasku przynoszonym z placu zabaw.

Wymiękłam. Krzyknęłam: dość. Opadłam na komputer z niemocy. Na nic poranne powitania słońca, Namaste i dobra energia. W dupę mogę wsadzić sobie pozycje relaksujące i medytacje z oddechem udjai, skoro własne dzieci skaczą mi po głowie za każdym razem kiedy tylko siadam do komputera. Pomimo, że już ponad dwa lata pracuję z domu, te wakacje postanowiły tę „sielankę”, której większość koleżanek tak mocno mi zazdrości – zakończyć. Wakacje może są znośne kiedy dziadkowie zabierają dzieci, co ma się połowicznie ziścić w najbliższy piątek, kiedy starszy syn wyjedzie z nimi nad morze, albo kiedy siedzą na półkoloniach czy innych imprezach typu Lato w Mieście. Wakacje pięcio i pół latka oraz półtorarocznej dziewczynki podczas gdy mama musi pracować, to istny koszmar. Pomimo, że pomaga mi moja mama i wychodzi z dziećmi na spacery i gotuje obiady. Gdyby nie ona, musiałabym wieczorami przygotowywać jedzenie i jeszcze na dwie trzy godziny chodzić po parku dokarmiając wiewiórki, żeby dzień toczył się jak zwykle.

A kiedy jest czas na pracę? Najlepiej nigdy. Jeśli więc jako matka pracująca w biurze, która przez większość dnia nie widzi własnych dzieci, bo albo siedzi z nimi babcia, albo opiekunka, albo są w żłobku czy przedszkolu masz jakiekolwiek wyrzuty sumienia – porzuć je. Pracować w domu z dziećmi się jednak nie da. A jeśli ktoś wmawia ci, że się da i że home office jest taki zajebisty, to albo ma anioły nie dzieci (nie znam takich), albo puszcza im bajki (nieważne czy daje dla tzw. świętego spokoju telefon, ipada czy włącza telewizor, siedzą wgapione w ekran i wtedy są grzeczne, czego ja nie robię, bo nie chcę żeby wyrosły na odklejone od rzeczywistości w świecie Tęczowych Rubinek czy Ninjago i niestety osowiałe albo agresywne), albo ściemnia! Ja nawet jak odkurzam czy suszę włosy słyszę histerię, że nie skupiam uwagi na nich. Biuro to azyl. Chwila spokoju umysłu, nawet jeśli siedzisz na open space ze sztabem ludzi pijących kawę, stukających pazurami w klawiaturę czy gadających przez telefon.

Dziś widziałam biuro marzeń. Tuż obok mojej szkoły jogi. Malutki pokoik z dwoma biurkami, świetlikiem w dachu i wielką witryną od sufiu do podłogi. Nie mam pojęcia, kto będzie w nim pracować, ale marzę właśnie o takiej przestrzeni dla siebie. Ciasnej, ale własnej. Bez pluszaków, klocków, puzzli, książeczek i kręgli i łopatek i foremek,  z których wiecznie wysypuje się piach na umytą 5 minut temu podłogę.

Wizualizuję sobie od dziś siebie w takim biurze i przed sobą i Wami obiecuję sobie, że je znajdę. Nawet jeśli to ma oznaczać chwilowe pisanie w knajpach – o zapachu jajecznicy i płynu do szyb i wrzawie pełnej obcych ludzi – jak robiłam wcześniej. Kiedyś cię znajdę moje kochane biuro… A póki co ściskam wszystkie mamy, które zajmują się „tylko” domem i dziećmi. Nikt nie ma pojęcia (dopóki sam nie spróbuje), ile taka praca kosztuje zaangażowania i wysiłku. Dzieci to nie są gotowe tabelki wykonane w excelu. One mają codziennie inne wymagania i potrzeby. Urozmaicają czas gorączką i bolącą nogą, histerią z byle powodu i wrzaskiem, żeby lepiej je było słychać. Niewidzialna i niewymierna praca mam siedzących z nimi w domu, czyli zdaniem niektórych – niepracujących – jest ogromna. Jeśli trafi się na wyjątkowy przypadek, to można przy takim dziecku posprzątać, albo wstawić pranie, ale już je wyjąć, wytrzepać i rozwiesić na suszarce jest wydarzeniem niemal niewykonalnym (w moim przypadku muszę pilnować, żeby nie wyleciały – dzieci, nie ubrania – przez balkon). Do tego dochodzą jeszcze fochy na punkcie jedzenia, humory jeśli się czegoś nie pozwoli, niechęć powrotu do domu z placu zabaw, albo właśnie chęć natychmiastowego powrotu, kiedy poświęcasz się i idziesz w upalny dzień do parku. I to o czym nikt nie mówi, a co jest wyjątkowo bolesne – niewdzięczność.

Mamy, które poświęcają dzieciom najwięcej czasu i uwagi, czytają, bawią się, jeżdżą chodzą, zapierdzielają za hulajnogą, trzymają za rączkę na zjeżdżalni, żeby guza dziecko nie nabiło – są spychane na drugi plan, kiedy tata przychodzi po całym dniu z pracy. Świeża krew, rzadki okaz, coś niespotykanego (absolutnie nie piję do mojego męża, który akurat jest najlepszym ojcem na świecie i spędza z dziećmi tyle czasu ile tylko się da), ktoś o czyją uwagę trochę trzeba powalczyć, więc bardziej wartościowy niż matka, która jest zawsze. Przychodzi z pracy cały na biało, witany z honorami, opowiada jak się napracował, a dzieci zachwycone, że wreszcie przyszedł, rzucają się mu na szyję. Mama, z którą przebywają w dzień i w nocy jest zmęczona, więc nie ma już kreatywnej energii, żeby wymyślać nowe zabawy i dawać z siebie 100 procent.

Czy to znaczy, że w związku z nadchodzącymi 35 urodzinami robię sobie jakieś obietnice, że zmienię coś w zachowaniu w stosunku do dzieci? Że będę im mniej dawać? Chyba nie potrafię inaczej. Nie mniej higiena miejsca pracy, a miejsca w którym się śpi, je, bawi, robi kupę lub tę kupę po kimś sprząta – powinna być zachowana. A wszystkie sfery mojego życie od dwóch lat toczą się na tej samej kanapie. Zmieniam tylko strony: z prawej pracuję, a z lewej się relaksuję. Ale w dalszym ciągu to jest przesada i czas z tym skończyć.

Budzi się we mnie też odrobina feminizmu – może dlatego że mam i córkę i syna i zaczęłam zastanawiać się co im przekazuję, jakie obrazki. Że to mama zaiwania z odkurzaczem, mopem, praniem, sprzątaniem i mama też przy tym siedzi przed komputerem. Słowem: mama jest robotem od wszystkiego. Kobieta jest takim robotem. A mężczyzna ma określone zadania i basta. Zaczyna mnie to martwić i przestaje mi się podobać. Ale właśnie takimi obrazkami byłam karmiona od wczesnego dzieciństwa. I tak reprezentuję odchylenie od normy, bo mój mąż lubi gotować, uchodząc za rodzinne kuriozum i biedaka, który tak bardzo się poświęca dla żony, która przecież „siedzi w domu”. Jakby nie patrzeć siedzę – trudno chodzić z laptopem pisząc mejle czy tworząc artykuły – a reszta robi się przecież sama. W magiczny sposób mamy czyste ubrania, bo czystego domu nie mamy. Jak tylko wchodzą dzieci, zamienia się w chaos. Zabawki są wszędzie. Podobnie jak okruchy jedzenia i rozlewane płyny od wody po rosół (dziś na świeżo umytą podłogę Teo rozlał rosół, bo nie trafiał do ust łyżką) oraz nieodłączny element mieszkania każdej rodziny z dziećmi – piasek.

Dlatego kiedy słyszę, że kobiety siedzą w domu i nic nie robią, cała się gotuję. Jeśli mają sztab ludzi od sprzątania, prania, opieki nad dziećmi i wynoszenia śmieci, to znaczy, że są mądre i dobrze sobie to wszystko ustawiły. Ja póki co jestem kobietą -robotem, ale chyba z przerdzewiałymi śrubkami, które zaczynają mocno dawać znać o swoim zużyciu. Jeśli też tak masz, to z pewnością rozumiesz co mam na myśli. I żeby było jasne, wcale nie uważam, że role męsko-damskie mają się zamienić miejscami. Natomiast przejmowanie wszystkich zadań to przesada i same sobie robimy krzywdę. Prośba o pomoc, czy współpracę współdomowników naprawdę nie jest grzechem i może pomóc. Choć faktu, że matki pracujące w domu lub poza domem mają pod górkę – nie zmieni.