Swoje pierwsze perfumy projektowałam już jako nastolatka nieudolnie mieszając zapachy babci, mamy i ojczyma oraz zaciągając się miniaturkami najsłynniejszych kompozycji, które kolekcjonowałam wówczas. Nie spodziewałam się, że za kilkanaście lat będę mogła nie tylko stworzyć własne perfumy, ale także pomadkę, a nawet pielęgnację taką, jakiej właśnie potrzebuję. Czy to naprawę hit czy raczej kit?

DIY, czyli zrób to sam

Dziś niemal każdemu wydaje się, że jest świetnym dziennikarzem, fotografem, makijażystką i stylistką. Media społecznościowe zrobiły na to przestrzeń i wszyscy mogą będąc absolutnymi amatorami, stać się gwiazdami w takiej czy innej dziedzinie (a najlepiej – we wszystkich). Personalizacja, „customizacja” lub „szycie na miarę” produktów wydaje się więc być wodą na młyn, idealnie skrojoną pod  wybujałe ego człowieka współczesnego.

Ale sama się na tym złapałam, że skoro mogę mieć wymarzone perfumy, a zawsze marzyłam o tym, żeby zostać „nosem”, to pójdę i je sobie zaprojektuję sama. Z pewnością Jean Claude Ellena czy Olivier Polge jeszcze na taką kompozycję nie wpadli (sic!). Byłam więc jedną z pierwszych osób, które wparowały na Mokotowską 61 (do Mo61) i zaprojektowały „swoje” perfumy. Prowadziłam wówczas dział styl w natemat.pl więc zapach otrzymał seksowną nazwę styl natemat.pl

Czym pachniał? Wetiwerem i paczulą. Był totalnie leśny, drzewny, zielony i przegięty. Z mocno przedawkowanym wetiwerem – nuta jak dla mojego nosa orgazmiczna i paczulą. Aromat był tak genialny – nie żartuję – że przychodzili do nas dosłownie wszyscy, obojga płci i wszystkich orientacji i chcieli pachnieć stylem natemat.pl

Natomiast zapach miał jedną wadę, jak na moje dosyć konkretną – wywoływał u mnie straszny ból głowy. Powód? Nie jestem Jean Claude’em Elleną ani Annick Goutal i moja amatorszczyzna była co prawda efektowna, ale cholernie przegięta w tych mocnych zielonych jak busz – nutach.

Nie mniej, do dziś na pamiątkę trzymam flakon stylu, jak relikwię i zdarza mi się wąchać korek – wówczas wracają wszystkie wspomnienia niesamowitej atmosfery panującej w moim dziale. Jest więc to zapach młodości, kreatywności i beki, bo nigdy wcześniej ani później nie śmiałam się tyle, co z Tomkiem Golonko, Olą Zawadzką i Wojtkiem Engelkingiem.

O kolejny zapach z Mo61 póki co się nie pokusiłam, natomiast wchodząc do windy za każdym razem czuję zjawiskowe perfumy sąsiadki, Magdy Polańskiej, która nie dość, że robi przepiękną biżuterię, ma jeszcze nosa do tworzenia zapachów. I tworzy je właśnie tam, przy Mokotowskiej 61. Natomiast ja odpuściłam, bo dostaję coraz więcej perfum, które są zachwycająco dobre. I każdego dnia mogę pachnieć innymi. Te naprawdę dobrze przemyślane migreny nie wywołują;)

Kolor idealny

Przyznaję, mam za dużo kosmetyków. Nie dlatego, że je kupuję, ale z powodu testowania ich od lat i opisywania w prasie, internecie, czy telewizji (no i oczywiście tu, na blogu, na który mam zbyt mało czasu, ale planuję to zmienić). Mam pewnie jakieś 100 szminek. Albo i więcej. Czy potrzebuję projektować jeszcze jakiś specjalny kolor? Oczywiście, że tak! Bo na pewnej imprezie służbowej, życzliwa koleżanka z innej redakcji (w „Be Active” nikt poza mną ust nie maluje), kiedy podczas pląsów wypadła mi Trophy Wife Huda Beauty szybciutko ją zabrała na pamiątkę.

Najprościej byłoby więc pójść do Sephora (więcej o ciekawych produktach z tej perfumerii przeczytasz w moim wpisie Przedświąteczna gorączka? Co warto kupić nie tylko w Black Friday) i nabyć drugi egzemplarz, ale wtedy nie miałabym czego opowiadać!

W Liplab w Warszawie szminkę szytą na miarę twoich ust i wymagań tworzysz tu i teraz. Proces zajmuje niecałą godzinę, podczas której naprawdę – pod warunkiem, że uwielbiasz makijaż – świetnie się bawisz. Jest to tak przyjemnie odmóżdżające zajęcie, że wreszcie nie trzeba się na niczym stresującym koncentrować.

Na czym polega tworzenie spersonalizowanej pomadki (jeśli lubisz mocny makijaż ust, wejdź na mój wpis Wybierz swoją czerwień idealną. Test czerwonych szminek) Lip Experience w Liplab? Najpierw opowiadasz konsultantce, jak się malujesz, czy masz pomysł na kolor, albo po prostu, które z pomadek ci się podobają. Pokazujesz kolory, inspiracje na zdjęciach lub bierzesz w dłoń stworzone wcześniej szminki i komentujesz czy chciałabyś nosić jaśniejszą, ciemniejszą, chłodniejszą czy cieplejszą. Decydujesz o tym, czy ma być matowa, satynowa czy perłowa. Z metalicznym połyskiem czy bez.

Następnie konsultantka daje ci na patyczku kosmetycznym wybrany wegański peeling Sara Happ do skóry ust. Po jego wykonaniu, nakładasz na nie maseczkę w przedziwnym bladoróżowym odcieniu. I zaczyna się „mieszanie”.

Na specjalnym próbniku do odmierzania ilości pigmentu, konsultantka nakłada różne kolory, na które nie wpadłabyś, że mogą stworzyć jakikolwiek odcień do noszenia na ustach. U mnie jest więc kobalt, magenta (podobno najczęściej używany kolor), buraczkowy. Konsultantka zapisuje każdą dodawaną kroplę, miesza, ja oglądam i komentuję czy ma być bardziej fioletowy, różowy, a może – czerwony.

Następnie dodaje do pigmentu lipidowej bazy, ja wybieram smak i zapach szminki, żeby nie był zbyt „techniczny”. Decyduję się na wanilię i creme brulee, które pachną wyjątkowo przyjemnie i łagodnie (gdyby były słodko-mdłe nie zdecydowałabym się na nie!). Ale są też opcje owocowe, miętowe czy korzenne. Wszystkie z naturalnych komponentów. Na bieżąco testuję moje wybory, żeby później nie żałować (i kolor i zapach i smak).

Całość jest mieszana ręcznie przez konsultantkę, następnie miksowana w specjalnej wirówce. Kolejnym krokiem jest włożenie mikstury do formy, aby utworzyła kształt szminki i… wpakowanie jej do szybkoschładzarki. Po kilku minutach moja pomadka z metalowej formy jest przekładana do docelowego sztyftu. Muszę odczekać godzinę zanim ją przetestuję, ale maluję się resztką, która pozostała po mojej miksturze w słoiczku.

Moja Lip Experience z Liplab wygląda genialnie! Pasuje do mnie, mojego koloru oczu – wreszcie wyglądają na zielone – i do skóry. Fajnie nawilża usta, nie przesusza, pomimo, że jest mocno napigmentowana i jest świetna na wiele okazji. Przyjemność kosztuje 150 zł i może być świetną zabawą dla przyjaciółek na spędzenie wspólnie czasu, albo dla sióstr, mamy i córki, itp. Miejsce jest ultrakobiece, superprzyjemne i beztroskie. Na pewno tu wrócę po co najmniej jeszcze jeden niezbędny kolor;)

„Dieta” dla skóry

Perfumy, które sobie wymyśliłam, bo lubię wetiwer czy szminka, którą stworzyłam, bo nie miałam takiego odcienia (tudzież właśnie miałam, ale mi wyparował z kolekcji; swoją drogą Liplab to świetne miejsce dla osób, które mają końcówkę ulubionego koloru pomadki limitowanej lub takiej, która wyszła z portfolio marki i już nie istnieje – w każdej chwili można ją odtworzyć) wydają się zbytkiem. Czy mogę żyć bez 15 flakonu perfum? Albo kolejnej pomadki? Wiem, że jestem rozpuszczona i uzależniona, ale uwierz mi, miałam kilka okresów w życiu, kiedy używałam tylko kostki Dove i kremu Avène i dosłownie zero zapachów czy szminek. Odpowiedź brzmi – mogę i są to zbytki.

Natomiast personalizacja kosmetyków idzie o krok dalej. I dziś można zaprojektować, a raczej współtworzyć pielęgnację dopasowaną do kondycji i potrzeb skóry. Zwłaszcza tej problematycznej i wymagającej czegoś więcej niż wody micelarnej i kremu nawilżającego.

Już wyjaśniam. Jeśli nie możesz wykonywać peelingów dermatologicznych, bo masz skórę z tendencją do rumienia, naczynek, reaktywną i podatną na wyprysk kontaktowy (lub alergiczną i diabelnie chimeryczną), odwiedź gabinet, w którym można stworzyć specjalną pielęgnację dopasowaną wyłącznie do twojej cery. I to jest genialna idea, która daje coś więcej niż tylko przyjemności.

Swoje serum Universkin współtworzę w gabinecie Artismed dr Marzeny Lorkowskiej-Precht. Na czym polega ten proces? Na długiej konsultacji i odpowiadaniu na bardzo trudne i niewygodne pytania. Nie tylko dotyczące pielęgnacji twarzy, ale tego ile piję wina, czy palę papierosy, jak często ćwiczę i co dokładnie jem? Przesada? Właśnie, że nie! Tak powstaje rys psych-fizyczny mojej skóry.

Pani doktor, która jest specjalistką medycyny estetycznej, może dzięki temu odpowiedzieć na pytania, jakich kolorów moja skóra potrzebuje najbardziej. Czy mam problem z trądzikiem, przebarwieniami, a może wiotkością? Czy bardziej drażni mnie to, że skóra świeci się jak księżyc w pełni czy może fakt, że pod wieczór mam nieprzyjemne uczucie ściągnięcia. Każdy typ kondycji skóry jest podporządkowany konkretnemu kolorowi. A pod każdy kolor można dopasować składniki.

Z kilkunastu składników serum Universkin, które porównałabym z dwumiesięczną kuracją dermatologiczną, lekarz wybiera trzy, które stanowią koktajl najbardziej w tym momencie skórze potrzebny.

U mnie wybór pada na aloes, witaminę B3, czyli niacynamid oraz kwas azelainowy. Dwa pierwsze mają koić i nawilżać skórę suchą z tendencją do podrażnień i reakcji kontaktowych, a trzeci ma działać antyłojotokowo i delikatnie złuszczająco.

Efekt: po dwóch miesiącach stosowania (serum należy zużyć do 8 tygodni, ponieważ nie zawiera konserwantów) moja skóra wygląda: bardziej świeżo, młodziej, jaśniej, nie pojawiają się na niej kolejne „wulkany”. A koloryt stał się na tyle jednolity, że nie muszę się stresować nakładaniem fluidu. Nigdy takiej skóry nie miałam, więc jedyne, czego ode mnie wymaga to nakładania na dzień kremu z kwasem hialuronowym, a na noc serum Universkin (4 krople). Niestety, właśnie się skończyło i będę musiała dopasować sobie pielęgnację ze składników/preparatów, które mam w domu.

Universkin często projektuje się do skóry wokół oczu, która jest niezwykle cienka, wrażliwa i podatna na podrażnienia. W zależności od użytych składników może ona kosztować 500-700 zł za fiolkę serum. To koszt dobrego zabiegu medycyny estetycznej, albo luksusowego serum. Natomiast to, co robi dla twojej skóry jest nieporównywalne z żadnym kremem jakiego używałam (a używałam naprawdę z najwyższej półki). Już za moim ronię łezkę. I jak będę mieć zbędnych kilka stówek, możliwe, że pomimo, że coraz bardziej kręci mnie medycyna estetyczna, wybiorę serum zamiast peelingu.

Personalizacja jest luksusem i rozpieszczeniem siebie samego do granic możliwości, ale może mieć niezwykłe efekty. Czego jestem chodzącym dowodem. I już zacieram ręce na przygotowanie podkładu dopasowanego do mojej skóry, jak ulał. To dopiero będzie zabawa!

Comments are closed.