Viagra pentru femei, cunoscută și sub numele de "flibanserin", reprezintă o descoperire revoluționară în domeniul medical, adresându-se problemelor de disfuncție sexuală la femei. Acest medicament a fost dezvoltat inițial pentru tratarea tulburărilor de dorință sexuală hipoactivă la femei, cunoscută și sub numele de HSDD (hipoactive sexual desire disorder). Principalul ingredient activ al Viagra pentru femei - https://unetxea.org/i/female-viagra-online-fara-reteta-ro.html, flibanserinul, acționează asupra neurotransmițătorilor din creier, în special a serotonină și a dopamină. Acest lucru ajută la creșterea dorinței sexuale la femei care experimentează scăderea libidoului. Utilizarea Viagra pentru femei este destul de diferită față de cea a Viagra pentru bărbați. Trebuie administrată zilnic, pe termen lung, pentru a obține beneficii semnificative, în timp ce Viagra pentru bărbați este administrată pe bază de nevoie, înainte de activitatea sexuală. Este important ca pacientele să fie conștiente de acest lucru și să urmeze cu strictețe recomandările medicului. Cu toate acestea, există anumite precauții și efecte secundare asociate cu utilizarea Viagra pentru femei, incluzând somnolență, amețeli și scăderea tensiunii arteriale. De aceea, este esențial ca pacientele să discute cu medicul lor despre toate riscurile și beneficiile potențiale înainte de a începe tratamentul. În concluzie, Viagra pentru femei reprezintă o opțiune terapeutică importantă pentru femeile care se confruntă cu disfuncții sexuale, oferindu-le posibilitatea de a-și recăpăta plăcerea și satisfacția în viața lor sexuală. Cu toate acestea, consultarea cu un medic este crucială pentru a asigura utilizarea corectă și sigură a acestui medicament.

Zapach ze składników pochodzących ze śmietnika to zupełnie nowa jakość w świecie perfum. Prowokacja w wydaniu Etat Libre D’Orange? Nie do końca. Twórcy zapachu I am Trash (Les Fleurs du Dechet, czyli kwiaty ze śmietnika) udowadniają, że komponenty „z odzysku” też mogą stworzyć perfumy piękne, głębokie i zaskakujące pod każdym względem. Co zawierają i czym pachną?

Na górze róże…

Ale nie świeżo zrywane o wschodzie słońca, tylko róże przejrzałe, zwiędnięte, z których twórcy perfum wycisnęli niemal ostatnie tchnienie soczystych kropli. Dlaczego? Żeby podkreślić, że na dnie koszy na śmieci dojrzewają „soczyste fermenty”, które w swojej upadłości są piękne.

I am Trash Les Fleurs du Dechet Etat Libre D’Orange (Sephora), to pierwsze takie perfumy. Otwierają głowy i wszystkie zmysły na zupełnie inne spojrzenie na kwestię tego, czym pachnie luksus i skąd mogą pochodzić składniki zapachów. Nie muszą to być najświeższe pąki kwiatów skąpane w porannej rosie. Te zwiędnięte też pachną. mają lekko „kościelną” nutę, wyczuwalną w kadzidłach. Są bardziej surowe, mniej kwiatowe w odbiorze i dzięki temu – damsko-męskie.

Oprócz kwiatów nie pierwszej świeżości, w zapachu są mocno wyczuwalne skórki dojrzałych lub przejrzałych cytrusów: pomarańczy, cytryn i limonek. Wytrawne i nadal soczyste. Orzeźwiające, ale nietypowo. Może dlatego, że towarzyszą im mocno dojrzałe jabłka. Te wyróżnia aromat słodkawego, intensywnego wina. I dają całości zapachu charakter jesiennego ponczu.

Te spożywcze nuty wzbogacają nuty drzewne: akigalawood, drzewa sandałowego i mocnego, wyrazistego aromatu cedru atlaskiego. Drewno jest mokre, głębokie i dodaje kompozycji uniseksowego charakteru. Ale oprócz „klasycznych” składników podanych w zupełnie innej odsłonie, po tak zwanych przejściach w I am Trash pojawia się nowoczesny składnik zapachowy, czyli Iso E Super. To komponent znany m.in. z zapachu Eccentric Molecules, który ma tendencję do pojawiania się i znikania dzięki czemu perfumy za każdym razem pachną nieco inaczej.

…na dole misja

Jak pachnie kompozycja I am Trash Etat Libre D’Orange? Na skórze kobiecej, brunetki, niepalącej papierosów i jedzącej mięso (tak, takie rzeczy totalnie wpływają na charakter i ewolucję zapachu na skórze) – mocno owocowo i ambrowo. A dzięki zawartości drzew i zwiędniętych, lekko kadzidlanych róż – wytrawnie. Nie jest to słodki ulepek wakacyjny z papają i mandarynką. Ma w sobie coś z owoców kandyzowanych na arabskim suku, podkręconych goryczą skórek cytrusowych i delikatnych, kremowych kadzideł z drzewa sandałowego.

Jak pachną na skórze blondyna, jedzącego mięso i niepalącego papierosów? Zupełnie inaczej. Męska skóra sama w sobie ma bardziej gorzki odczyn (przynajmniej u mojego Michała), więc cały zapach I am Trash nie jest już ambrowo-słodko-kandyzowany, ale bardziej rasowy i wytrawny. Zdecydowanie na mężczyźnie „wyświetlają” się bardziej nuty drzewne i gorycz skórek. Słodkie, winne jabłko kompletnie znika. Jest więc to dobra wiadomość dla par kochających się w tych samych perfumach! Możecie używać I am Trash i pachnieć zupełnie inaczej;)

Natomiast oprócz zachwytu zapachem, nie mogę nie wspomnieć o tym, że wyjątkowo kręci mnie misja, którą niesie stworzenie I am Trash. Tym razem nie podejrzewam marki Etat Libre D’Orange o prowokację. Grzebanie w śmietniku w poszukiwaniu składników perfum, skłania też do myślenia. Zastanowienia się nad tendencją do pozbywania się, wyrzucania do kosza wszystkiego, co wydaje się zbędne.

Skoro można przetwarzać drewno, papier, plastik i szkło, czemu by nie przetwarzać dojrzałych owoców, zwiędniętych kwiatów i mokrego drewna na aromatyczne nuty zapachowe?

A kolejną myślą, która zostaje na jeszcze dłużej niż nuta bazy I am Trash Etat Libre D’Orange jest ta, że jesteśmy społeczeństwem konsumpcyjnym. Produkujemy mega duże ilości śmieci. Nie zastanawiamy się nad tym, że można dać im drugie życie, albo przynajmniej nie wyrzucać bez sensu wszystkiego co wydaje się stare i zużyte.

Sama łapię się na tym, że pomimo, że mama wychowywała mnie zupełnie inaczej, wyrzucam jedzenie. Kupuję go za dużo. Nie dlatego, że boję się rewolucji, wybuchu bomby atomowej czy wojny, ale dlatego, że ulegam ładnemu wyglądowi produktów na zakupach. Że owoce, warzywa, które starzeją się najszybciej wydają mi się tak kolorowe i wspaniałe, że pakuję ich do koszyka zbyt dużo. Że obiecuję sobie, że będę z nich wyciskać sok w sokowirówce, a mam tak słomiany zapał, że kończy się na dwóch sokach tygodniowo. Że codziennie mam upiec buraki na ulubioną zimową sałatę korzeniową z pęczakiem, ale sięgam po szybsze w obsłudze chleb i ser…

Adwent, pomimo, że nie jestem gorliwą katoliczką, ale pochodzę z katolickiego domu, daje mi mocno do myślenia. Nad bezsensem kupowania zbyt dużych ilości wszystkiego, nad dobrobytem, od którego się poprzewracało w niejednej głowie. Wreszcie, nad tym, że są ludzie ubodzy, którzy nie zastanawiają się nad tym jaki stroik świąteczny powiesić na drzwiach i czy kalendarz adwentowy ma być bardziej w stylu boho czy eko czy z czekoladkami. I am Trash świetnie się wpisuje w ten klimat konsumpcyjnego zepsucia.

Nawet dla mnie samej jest czerwoną lampką, która mówi: ogarnij się i powstrzymaj przed amokiem kupowania, posiadania, sztucznego nakręcania się, że tego potrzebujesz. Albo jak mawia Rocky, bohater kreskówki „Psi Patrol”, którą uwielbia moja 3-letnia Bianka: nie wyrzucaj, wykorzystaj.

W tym roku postanowiłam dość nietypowo zrobić prezenty nie tylko z pięknych przedmiotów z napisem Tester Not For Sale, które otrzymuję do testów, ale także mam zamiar spakować kosmetyki, których nie używam. Raz muśniętych palcem czy patyczkiem kosmetycznym. Kompletnie niepotrzebnych ani mnie, ani tym bardziej moim półkom w łazience, dużym pokoju czy przedpokoju. Szykuje się rewolucja i coś w rodzaju przedświątecznych porządków (jeśli interesuje cię co ciekawego można kupić w perfumeriach, zapraszam do przeczytania Przedświąteczna gorączka? Co warto kupić nie tylko w Black Friday).

A komu podaruję perfumy I am Trash? Jeszcze się zastanowię, ale u mnie większość perfum jest moja tylko przez jakiś czas. Następnie zataczają piękne koło recyklingu. Może więc nie jestem tak do końca okazem zepsucia i konsumpcyjnego spleenu?